Chcieli rozdzielić go z matką. Powiesił się…
17-letni Sebastian powiesił się tuż po tym, gdy usłyszał od urzędników, że rozdzielą go z matką i wyślą do placówki opiekuńczo-wychowawczej. Chłopak odebrał sobie życie w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, gdzie od kilku dni mieszkała rodzina. Kiedy urzędnicy podjęli działania, w placówce nie było ani matki Sebastiana, ani psychologa.
- Był taki wrażliwy, jak ktoś krzyknął, to zawsze płakał. Może ktoś krzyknął czy podniósł głos i on zamknął się w sobie. Nikt nie przyszedł do pokoju, nie porozmawiał z nim. Od tego są psycholodzy. Jak się zabiera dzieci, to powinien być psycholog. Jemu nikt nie pomógł – mówi pan Rafał, wujek Sebastiana.
Zabrakło doświadczenia czy wrażliwości? Zawiódł system czy człowiek? Na te pytania nie ma jeszcze gotowych odpowiedzi. Jedno jest pewne - lekcja była gorzka, a ofiarą jest 17-letni, niewinny chłopak.
- W tamten dzień widziałem, jak Sebastian stał z kolegami pod szkołą. Wyglądał na uśmiechniętego, jakby nic nie planował – opowiada pan Rafał, wujek Sebastiana.
- Ja znalazłam Sebastiana. Narobiłam huku i gwaru, przyszedł jakiś pan, ale nie odciął dziecka. Wisiało 17 minut, dopóki pogotowie nie przyjechało. Dwie minuty po godzinie czwartej nastąpił zgon. Ja byłam w takim amoku, szoku, w dodatku miałam ze sobą najmłodsze dziecko. Nie wiedziałam czy odcinać jego, czy zajmować się tym dzieckiem, żeby nie zobaczyło – rozpacza Agnieszka Krysio, mama Sebastiana.
Do tragedii doszło pod nieobecność pani Agnieszki. Wtedy urzędnicy poinformowali Sebastiana, że od tej pory nie będzie mieszkał z matką, ale trafi do placówki opiekuńczo-wychowawczej. Był to skutek decyzji sądu, który kilka tygodni wcześniej odebrał pani Agnieszce czworo dzieci.
- Sebastian miał trafić do naszej placówki, ale nie wyraził na to chęci. My nie możemy nikogo zmuszać i stała się rzecz, jaka się stała. Zaproponowałem mu, żeby przyszedł do nas na ciepły obiad, bo tam nie ma, ale powiedział, że nie chce ani jeść, ani ze mną rozmawiać. Poszedł na górę – opowiada Sławomir Niedźwiedzki, dyrektor Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej w Suwałkach.
- Proszę nie zadawać mi pytań, bo nie mogę udzielać odpowiedzi bez zgody dyrekcji -powiedziała Halina Puchlik, kierownik Miejskiego Centrum Interwencji Kryzysowej w Suwałkach, gdzie doszło do tragedii.
Sąd odbierając dzieci pani Agnieszce stwierdził, że jest niewydolna wychowawczo i nie ma stałego miejsca pobytu. Ale rodzina trafiła do placówki, która również nie cieszy się dobrą opinią.
- Atmosfera wokół Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, którego częścią jest Centrum Interwencji Kryzysowej, jest taka sobie. W ubiegłym roku opisywaliśmy historię kochającego ojca dwojga dzieci, któremu MOPS chciał ograniczyć prawa do dzieci tylko z tego powodu, że miał przejściowe trudności z mieszkaniem – opowiada Tomasz Kubaszewski, dziennikarz Gazety Współczesnej.
- Może nie miała na komórki, markowe ciuchy, ale miłość w tej rodzinie była. A to jest najważniejsze. Oprócz tego, że przy dwójce małych dzieci czasami był tam nieporządek, to nie działo się nic, co zagraża zdrowiu lub życiu dziecka. Byli kochającą rodziną – mówi pani Alicja, babcia Sebastiana.
- Przy takiej opiece to drugie dziecko może coś sobie zrobić. Jak nie będzie dopilnowane. Gdybym ja takie niedopatrzenie miała, to by mnie w więzieniu zamknęli – mówi Agnieszka Krysio, mama Sebastiana.
Pani Agnieszka na pewno potrzebowała pomocy urzędników w wielu życiowych sprawach. Problem w tym, że jej nie otrzymała. Nawet po śmierci 17-letniego syna.
- Dobro dziecka się liczy, no to pomogli. Takie dobro dziecka… Dziecko najlepiej przy matce się czuje – mówi pani Agnieszka Krysio, mama Sebastiana.*
* skrót materiału
Reporterzy: A. Zalewska, P. Naruszewicz