Dzieci chorują - toksyczny ołów w powietrzu!

Śmiertelnie groźny ołów truje nas i nasze dzieci – biją na alarm mieszkańcy Korsz w Warmińsko-Mazurskiem. Ich zdaniem to wina zakładu recyklingu akumulatorów. Mieszkańców poddano badaniom, które wykazały podwyższone stężenie metalu we krwi. Ołów jest szczególnie groźny dla dzieci, nie można go całkowicie usunąć z organizmu.

Korsze to nieduża miejscowość w województwie warmińsko-mazurskim. Mieszkańcy miasta od kilku lat obawiają się o swoje zdrowie. Wszystko za sprawą oparów ołowiu, które unoszą się w powietrzu.

- Robiłam dziecku soki z jabłek z ogrodu i już są wyrzucone, bo się boję, że zawierają ołów – mówi Anna Bukowska, mieszkanka Korsz.

Mieszkańcy podejrzewają zakład recyklingu akumulatorów, który według nich zanieczyszcza powietrze i środowisko. Kiedy zaczęło pogarszać się ich zdrowie, postanowili zrobić badania na obecność ołowiu w organizmie. Wyniki ich przeraziły.

- Nasze dzieci zaczęły wyglądać tak jak nie powinny wyglądać. Sińce pod oczami, częste bóle brzuszków, bóle głowy, klatki piersiowej, na to się najczęściej skarżyły – opowiada Ewa Król, matka bliźniaków.

Zdecydowałem, że przebadamy osoby mieszkujące najbliżej fabryki, wyniki do nas powoli spływają – mówi Ryszard Ostrowski, burmistrz Korsz.

- Czekaliśmy miesiąc na wynik i okazało się, że poziom ołowiu we krwi córki jest podwyższony. Było 41 jednostek, a norma jest 35. Zastanawiamy się jaki dzieci miałyby wynik, gdybyśmy badania robili latem, gdy dzieci przebywają na podwórku cały dzień – mówi Anna Bukowska, matka 2,5-letnia dziewczynki.

- Szczególny niepokój budził jeden wynik, powyżej 143 jednostek – mówi dr Krystyna Badowska-Rechinbach, lekarz rodzinny z Korsz.

Podwyższone stężenie ołowiu mają nie tylko dorośli, ale również dzieci. Dwoje trafiło do szpitala dziecięcego w Olsztynie, kolejnych troje ma już skierowanie na hospitalizację. Część rodziców nadal czeka na wyniki.

- Moje dzieci przez 5 lat nie przeżyły tyle, co przez te kilka dni w szpitalu. Ciągane od gabinetu do gabinetu, od badania do badania. A to jest dopiero początek. Najważniejsze, żeby unikać kontaktu z ołowiem, nie wiem jak to zrobić – rozpacza Ewa Król, matka bliźniaków.

Zakład działa od 3 lat. Znajduje się kilkadziesiąt metrów od najbliższych zabudowań. Według dyrektora zakład działa zgodnie z przepisami i nikogo nie truje. Inne zdanie mają jego pracownicy oraz protestujący mieszkańcy.

- 70 metrów od zakładu jest ujęcie wody pitnej dla całej miejscowości. Czy taki zakład może być tak usadowiony? Kto wydał na to zgodę? – pyta dr Krystyna Badowska-Rechinbach, lekarz rodzinny z Korsz.

- Bez najświeższych dowodów moja wypowiedź nie ma sensu. Poczekamy na wyniki badań, pokażemy je państwu i wtedy odpowiemy na wszystkie pytania. Mam nadzieję, że wtedy opinia publiczna zrozumie, że my naprawdę nie robimy nic złego – powiedział dyrektor zakładu.

- Najgorszy jest piec nr 4, ten rafinacyjny, który nie jest przystosowany do topienia ołowiu. Tam nie ma dobrej wentylacji i to wszystko wydobywa się na halę, w kominach nie ma filtrów. Odpady są składowane na podwórku, wysypuje się je na ziemię w celu ostygnięcia, piec jest obrotowy, w kominie powinna być woda, a nie ma. Wszystko idzie w atmosferę, wszystko idzie do ludzi – opowiada były pracownik zakładu.

- Jak jest za duże zapylenie na hali, to drzwi są otwierane, żeby wywietrzyć. To wszystko idzie na zewnątrz. Jak sanepid przyjeżdża, to wyciszają wszystko, żeby ładnie, pięknie, a jak odjadą to wszystko pełną parą z powrotem – dodaje obecny pracownik zakładu.

- Otrzymaliśmy wiele dokumentów od Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska, od pewnego czasu było wiele nieprawidłowości i pewnych zarzutów. Teraz już wiem, że tam działo się sporo tego, co dziać się nie powinno – informuje Ryszard Ostrowski, burmistrz Korsz.

Mieszkańcy organizują się, powołali Komitet na rzecz Ochrony Środowiska i Zdrowia. Chcą chronić swoje dzieci i pozbyć się truciciela. Sanepid złożył zawiadomienie do prokuratury. Dwa dni temu dyrektor zamknął czasowo zakład do wyjaśnienia sprawy. Niestety, ołów nigdy nie zniknie z organizmów mieszkańców. Będzie miał nieodwracalny wpływ na zdrowie dzieci. Mieszkańcy żądają likwidacji zakładu, jednak nie wiedzą jak szybko to nastąpi. Z każdym dniem trują się coraz bardziej.

- Według WHO (Światowa Organizacja Zdrowia – przyp. red.) nie ma bezpiecznego stężenia ołowiu we krwi. Jeżeli dzieci będą narażone na ołów, ich rozwój będzie gorszy. Ołów ma bardzo niebezpieczny wpływ na ośrodkowy układ nerwowy na wszystkie narządy. Dzieci łatwo go chłoną. Ołów odkłada się w kościach i zębach, zostaje na całe życie – mówi dr Krystyna Badowska-Rechinbach, lekarz rodzinny z Korsz.

- Warto przemówić do sumienia właściciela. Czas, żeby to zamknąć. Pieniądze to nie wszystko, są ważniejsze wartości – mówi Ewa Król, matka bliźniaków.*

* skrót materiału

Reporterka: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl