Uratowałaby go transfuzja. Czekał 6,5 godziny!
Pan Roman chorował na białaczkę limfatyczną. W lipcu 2008 roku w ciężkim stanie trafił do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu. Mężczyzna przez 6,5 godziny czekał na ratujące życie w takich przypadkach przetoczenie krwi. Niestety, nie doczekał się. Choć biegli stwierdzi, że krew powinna zostać przetoczona niezwłocznie, to prokuratura umorzyła śledztwo.
W kwietniu 2008 roku mąż pani Krystyny Zwierz zachorował. Białaczka limfatyczna - taką diagnozę postawili lekarze. Kobieta nie sądziła, że cztery miesiące później zostanie sama.
- Mąż był hospitalizowany na oddziale hematologii we Wrocławiu, poddany skutecznemu leczeniu. Rokowania na przyszłość były dobre. Był to co prawda nowotwór, białaczka limfatyczna, ale jedna z lżejszych w tym przypadku, tak powiedzieli lekarze – opowiada Krystyna Zwierz.
Rankiem 28 lipca 2008 roku pan Roman Zwierz trafił do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu w ciężkim stanie. 56-letni mężczyzna z powodu białaczki wymagał natychmiastowego przetoczenia krwi.
- Mąż trafił do szpitala po godzinie 8. O 9:40 był już na oddziale. Od tego momentu właściwie nic się działo. Trudno mi było zmobilizować panią doktor, żeby w ogóle do męża przyszła. Mąż właściwie konał, zaczęłam strasznie krzyczeć. Wyciągnięto do pokoju i powiedziano, że się nieetycznie zachowuję, ponieważ nie daję mężowi umrzeć – wspomina pani Katarzyna.
- Od rozpoznania niedokrwistości do samego przetoczenia jest zwykle około 3-4 godzin czasu. Oczywiście, jeżeli sytuacja jest bardzo krytyczna, rozwiązaniem jest uzyskanie tak zwanej krwi uniwersalnego dawcy, którą można przetoczyć w trybie natychmiastowym - mówi prof. dr hab. Wiesław Wiktor Jędrzejczak, krajowy konsultant ds. hematologii.
Pan Roman czekał na krew 6,5 godziny w szpitalu. Jego stan był krytyczny. Niestety, nie doczekał się transfuzji. O 15:15 mężczyzna zmarł. Szpital nie komentuje sprawy.
- To były straszne chwile. Mąż jeszcze krzyczał, żeby zabrać go stamtąd. Niestety, nie doczekał się krwi – rozpacza Krystyna Zwierz. 58-letnia kobieta do dziś nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią męża. W październiku 2008 roku złożyła zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa.
Po ponad trzech latach biegli stwierdzili, że krew powinna zostać przetoczona niezwłocznie, a zachowanie lekarzy było nieprawidłowe i niezgodne ze wskazaniami wiedzy lekarskiej. Mimo to, prokuratura rejonowa umorzyła postępowanie w ubiegłym roku. Rozmawiamy z Małgorzatą Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu:
Rzecznik: Uzasadniając tę decyzję prokurator wskazał, iż brak jest niebudzących wątpliwości dowodów wskazujących na to, że lekarze dopuścili się zarzucanego im występku.
Reporterka: Ale pacjent czekał na krew 6,5 godziny i zmarł. Chyba jest to jakaś przyczyna, że lekarze nie zdążyli tej krwi zamówić?
Rzecznik: Są różne godziny wskazane w dokumentach dotyczących zamówieniach krwi, od godziny 9:40 do 14:50. Nie sposób obecnie stwierdzić, która z tych godzin jest prawidłowa.
Reporterka: Skoro są rozbieżne godziny w postępowaniu, to dlaczego sprawa została umorzona? Chyba powinno się to wyjaśnić?
Rzecznik: Są to okoliczności, których obecnie wyjaśnić już nie sposób. Ani świadkowie, ani inne dowody nie wskazują, która godzina jest prawidłowa.
- Biegli nie mieli żadnych wątpliwości określając leczenie jako kontrowersyjne. Wiele zdarzeń, które zaistniały i brak podania tej krwi, to wszystko spowodowało śmierć męża – mówi pani Krystyna.
Kobieta jest zrozpaczona postępowaniem lekarzy i prokuratury. Będzie walczyć o sprawiedliwość.
- Będę składała zażalenie, włącznie ze skargą strasburską – zapowiada.
Reporterka: Klaudia Szumielewicz