Nie żyje matka i dzieci - miejsce przeklęte

Tragedia w Lipie koło Stalowej Woli. W niedzielę 26 stycznia 12-letnia Ola wróciła do mieszkania i znalazła w nim leżące w kałużach krwi zwłoki swojej 38-letniej matki Ewy, 9-letniej letniej siostry Magdy oraz 6-letniego braciszka Wojtka. Tylko w Interwencji, kulisy tragedii, która wstrząsnęła całą Polską.

- Informację o zdarzeniu dostaliśmy od sąsiada, który usłyszał krzyk dziewczynki i zadzwonił po policję – mówi Andrzej Walczyna z Komendy Powiatowej Policji w Stalowej Woli.

- Na ciele dzieci były rany cięte szyi, matka miała także rany cięte szyi. Po za tym miała inne obrażenia – dodaje Barbara Bandyga z Prokuratury Rejonowej w Stalowej Woli.

Jak ustaliliśmy nieoficjalnie, matka dzieci miała także rany kłute klatki piersiowej oraz podcięte żyły na obu rękach. Obok niej znaleziono zakrwawiony nóż. Co mogło być motywem tak okrutniej zbrodni? Nie wiedzą tego nawet najbliżsi krewni Ewy W., do których dotarliśmy.

- Nie wiemy, co mogło się stać, policja nas nie dopuściła na miejsce, nic nam nie mówi. Nie było żadnych problemów w tej rodzinie – powiedział nam brat Ewy W.

- Wszystkie wersje są jednakowo traktowane. Wersja podstawowa, że cała trójka została przez kogoś zamordowana. Jest też możliwa wersja, że matka zamordowała swoje dzieci, po czym sama popełniła samobójstwo – informuje Barbara Bandyga  z Prokuratury Rejonowej w Stalowej Woli.

- Ona zawsze była smutna, nigdy się nie śmiała. Może to jakaś depresja, bo zawsze zamyślona chodziła. Żadnych awantur tam jednak nie było – opowiada Krystyna Chołody, sąsiadka rodziny W.

Wiadomo, że w czasie horroru, który rozegrał się w mieszkaniu, najstarsza córka przebywała u babci, a ojciec dzieci we Francji. Według ustaleń śledczych do zbrodni doszło po dziewiątej rano. Dwie godziny wcześniej Ewa W. była widziana, jak spacerowała przed blokiem.

- Widziałem ją, jak byłem z psem na spacerze. Skinęła mi głową i poszła – opowiada sąsiad kobiety. 

- Wojtuś to nasz ulubieniec był. Nie do pomyślenia, że coś takiego mogło się stać. Jak się tu sprowadzili, to nigdy się z nikim nie pokłócili – dodaje inny sąsiad. 

Rodzinę utrzymywał ojciec. Pracował w pobliskiej hucie. Do pensji dorabiał ściąganiem z zagranicy używanych samochodów. Matka dzieci, z zawodu nauczycielka matematyki, oficjalnie nie pracowała. Udzielała jednak korepetycji. Na budynku szkoły, gdzie uczyły się zamordowane dzieci, wywieszono flagi oplecione kirem.

- Nie narzekali na brak pieniędzy. Całą rodziną wyjeżdżali do kina, nad morzem byli w zeszłym roku, wszystko mieli. Każdy miał swój rower, sanki, rolki – opowiada Krystyna Chołody, sąsiadka.

- To jest dla mnie nieprawdopodobne, żeby zrobiła to ona. Jeśli miałaby problemy i nie chciała, by żyły jej dzieci, to nie zostawiłaby jednej córki – dodaje Joanna Czarnecka, zastępca dyrektora Zespołu Szkół w Lipie.

Okoliczni mieszkańcy nazywają budynek, w którym doszło w niedzielę do makabrycznej zbrodni „przeklętym”. Tylko z jednej klatki schodowej, w ciągu ostatnich trzech lat, samobójstwo popełniło aż troje mieszkańców.

- Wcześniej troje się powiesiło i teraz trzy kolejne. Wszystko przeciągu trzech lat.  Mówimy, że to feralna klatka – opowiadają sąsiedzi.

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl