Rozpacz matki: straciła córkę, wini lekarza

Pani Agnieszka jest zdruzgotana nagłą śmiercią swojej córki. Półtoraroczna Patrycja zmarła na sepsę. Choroba zaatakowała błyskawicznie. Rano wystąpiła gorączka, a w nocy dziecko zmarło w szpitalu. O śmierć Patrycji matka wini lekarza pogotowia, który tego tragicznego dnia badał dziecko w domu i nie zdecydował się zabrać go do szpitala.

Agnieszka Zakrzewska mieszka w Świdnicy. 39-letnia kobieta sama wychowuje trzech nastoletnich synów, miała również córkę. Niestety, 18 stycznia tego roku straciła ją.

- Wstaję rano i pierwsze co, to biorę tabletki… Idę, płaczę, mówię do niej. Miała dokładnie 18 miesięcy i jeden dzień jak zmarła – rozpacza pani Agnieszka.

- Dzień wcześniej byliśmy na spacerze i nic się nie działo. Śmiała się, bawiła, to stało się tak nagle, czujemy wielki ból w sercu – opowiada Agnieszka Kulwas, przyjaciółka pani Agnieszki.

W piątek, dwa tygodnie temu mała Patrycja obudziła się z gorączką. Pani Agnieszka próbowała zbić temperaturę. Po południu stan dziewczynki pogorszył się, więc mama Patrycji wezwała pogotowie.

- Opisałam przez telefon, że dziecko ma wysoką gorączkę, przyspieszoną akcję serca, trudności w oddychaniu. Pan doktor powiedział, żeby robić dziecku chłodne okłady, a oni w ciągu godziny przyjadą. W domu zaczął badać małą, zaglądnął jej do buzi i mówi, że nie wie, co jest przyczyną

tej gorączki, bo osłuchowo ona jest czysta, w gardle tak samo, żadnych zmian – wspomina pani Agnieszka.                                                                                                                                 

Kobieta uważa, że lekarz nie zrobił wszystkiego, żeby uratować jej dziecko. Twierdzi, że zbagatelizował objawy, które niepokoiły kobietę.

Dyrekcja pogotowia ma inne zdanie.

- W chwili badania, w domu tego dziecka nie było wskazań, żeby jechać do szpitala, nie było żadnych objawów, które mogłyby wskazywać, że potrzebna jest pilna hospitalizacja – mówi Tomasz Derej, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w Powiatowym Pogotowiu Ratunkowym w Świdnicy.

- Pokazywałam mu, że na uszku coś wyszło, a przed kąpielą tego nie było. Doktor patrzył i nie wiedział, co to jest. Gdybym wiedziała że przyjedzie taki lekarz, to wolałabym sama zawieść dziecko do szpitala – mówi pani Agnieszka.

- Znamiennym elementem diagnostycznym są albo zaburzenia świadomości, albo wysypka na ciele, która jest na tyle charakterystyczna, że nie sposób jej przeoczyć. Kiedy się jednak już pojawi, rokowanie jest bardzo poważne – mówi o objawach sepsy Mariusz Leszczyński, ordynator oddziału dziecięcego Regionalnego Szpitala Specjalistycznego Latawiec w Świdnicy.

Kiedy na ciele Patrycji pojawiło się coraz więcej plam, pani Agnieszka pojechała do szpitala. Niestety, stan dziewczynki był już bardzo poważny.

- Doktor tylko na nią popatrzył i kazał wziąć szybko dziecko na oddział. Zaczęła się walka z czasem. Czekałam na tym korytarzu, chodziłam, zaglądałam przez szybę. W końcu wyszedł pan doktor…  nie takiej informacji się od niego spodziewałam. Córka odeszła, a była silna. Jak byłam u niej, to mówiłam do niej: walcz „Pysia”, my cię wszyscy kochamy, czekamy na ciebie – rozpacza pani Agnieszka.

- Dziecko w ciężkim stanie, z objawami wstrząsu septycznego z masywną krwotoczną wysypką na całym ciele, stan kliniczny sugerował od razu sepsę meningokokowi, o piorunującym przebiegu – informuje Mariusz Leszczyński, ordynator oddziału dziecięcego Regionalnego Szpitala Specjalistycznego Latawiec w Świdnicy.

Mama Patrycji nie może dojść do siebie po stracie dziecka. Złożyła już wniosek do prokuratury. Chce sprawiedliwości, chociaż wie, że to nie zwróci życia jej córeczce.

- Cały czas do niej mówię, ale co z tego, nie idzie żyć. Bardzo tęsknimy za tobą….Ty już nie cierpisz, ale my cierpimy cały czas… Mamę serduszko boli – rozpacza pani Agnieszka.*

* skrót materiału

Reporterka: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl