Całe zło Mariusza T.

Stało się… Mariusz T., pedofil-morderca skazany za brutalne zabicie czterech chłopców, dziś wyjdzie z więzienia. „Szatan z Piotrkowa” odbył karę 25 lat pozbawienia wolności. Rodzice i bliscy zamordowanych chłopców do dziś nie mogą otrząsnąć się po tragedii. Wspomnienia zdarzeń z lipca 1988 roku rodzą u nich kolejne łzy.

Mariusz T. w więzieniu spędził ponad ćwierć wieku, połowę swojego życia. Te 25 lat podarowało mu państwo, bo miał umrzeć zaraz po zapadnięciu wyroku. Uniknął czterokrotnej kary śmierci za zabicie czterech nastoletnich chłopców.

- Zaraz powinna być pokazówka zrobiona, a nie trzymać go, z podatków utrzymywać takich zbirów - mówi Stanisław Kaczmarek, ojciec zamordowanego Krzysia.

U rodzin zabitych chłopców byliśmy po raz pierwszy osiem lat temu. Mariusz T. starał się wtedy o przedterminowe zwolnienie z więzienia. Podczas kolejnych wizyt  obserwowaliśmy, jak tragedia wpłynęła na życie bliskich ofiar.

- Oni nie chcą rozmawiać z dziennikarzami, z telewizją, nic. Mówię: Masz zawału dostać, to lepiej nie pokazuj się, schowaj się. Każdy przeżywa to na swój sposób – mówi Stanisław Kaczmarek, ojciec zamordowanego Krzysia.

Sąsiedzi mówią, że choć minęło ćwierć wieku, nawet dziś na osiedlu naznaczonym piętnem zbrodni żyje się inaczej. Wiele rzeczy przypomina o Krzysiu i Tomku. Najlepszego kolegi Krzysztofa Kaczmarka o mało nie spotkał podobny los. Jego ojciec mówi, że nie został zamordowany, bo tydzień wcześniej pojechał do babci. 

- Na tym boisku grali chłopcy w piłkę nożną. Między innymi Tomek i Krzyś. Byli to normalni chłopcy, weseli, nieodbiegający absolutnie od normalności. Cieszyli się życiem – mówi pan Władysław, ojciec najlepszego kolegi Krzysia Kaczmarka.

- Krzysio przychodził do niego na treningi. On też by zginął, ale wtenczas pojechał gdzieś – dodaje Stanisław Kaczmarek, ojciec zamordowanego Krzysia.

Krzyś Kaczmarek i dwaj jego koledzy zaginęli pod koniec lipca 1988 roku. Milicja przypuszczała, że utopili się w jeziorze. Chłopców odnaleziono tydzień później w tym miejscu lesie. Widok odnalezionych, nadpalonych zwłok, które odnalazł grzybiarz wstrząsnął Polską.

- Tato zauważył jakiś dymek w lesie. To go zainteresowało. Tak znalazł te dzieci – opowiada córka mężczyzny, który odnalazł zwłoki chłopców. 

- On próbował pozbyć się zwłok, spalić, ale o godzinie czwartej spadł deszcz i to zgasił. Dzieci nie były spalone. Syn miał przy sobie pieniądze w banknotach – mówi Stanisław Kaczmarek, ojciec zamordowanego Krzysia.

Przełomem w śledztwie była notatka milicjanta z Sulejowa, który przypomniał sobie o Mariuszu T., nauczycielu, który molestował chłopców, w domku letniskowym we Włodzimierzowie. Mężczyznę ujęto w jego mieszkaniu, był tam razem z ojcem, z zawodu kuratorem.

- Powiedział, że tego nie zrobił. Odparłem: Jak pan tego nie zrobił, to proszę, jedziemy na ulice Bystrą, tam czekają rodzice tych zamordowanych dzieci. Chciałbym, żeby pan spojrzał im w oczy. Wtedy się przyznał – wspomina Janusz Sielski, emerytowany policjant, który przed laty zatrzymał Mariusza T.

Dotarliśmy do akt sprawy Mariusza T. Biegli nazywają jego zbrodnię„mordem z lubieżności”. Seksuolog uważa, że morderca ma „osobowość nieprawidłową z zaburzeniami psychoseksualnymi pod postacią biseksualizmu z cechami pedofilii”.

- Staje przed sądem i mówi: Zabiłem, tak zabiłem. Opowiada o tym, jak bajkę dla grzecznych dzieci. Nie patrzy, że matki siedzą naprzeciwko, płaczą, mdleją – wspomina proces Eugeniusz Iwanicki, autor książki o Mariuszu T.

- Oni mnie najbardziej obstawiali jako mordercę. Ojca Tomka Ł. i ojców innych dzieci to już  nie – opowiada Stanisław Kaczmarek, ojciec zamordowanego Krzysia.

Znajomi i rodzina zamordowanych chłopców mówią, że morderca zabił Krzysia, Tomka, Artura i Wojtka, ale przy okazji zniszczył życie ich bliskich. Dziesięć lat po zabójstwie Krzysia odbiera sobie życie średni syn państwa Kaczmarków. Ojciec utrzymuje, że to nie było samobójstwo.

- Syn na piętrze był w domu. Został uderzony. Miał ręce związane do tyłu. Po dziś dzień ktoś przychodzi pod mój dom. Drugi syn jest po dziś dzień załamany. Mówi, że to nie jest prawo – opowiada Stanisław Kaczmarek.

Fragment rozmowy z mieszkanką osiedla, na którym mieszkają rodziny dwóch zamordowanych chłopców:

Reporterka: A uważa pani, że dlaczego to drugie dziecko stracił?
Mieszkanka: Właśnie nie wiem. On nawet sam nie potrafi tego powiedzieć. Muszą się wszyscy domyślać…
Reporterka: Myśli pani, że dlatego, że brat zginął?
Mieszkanka: A myśli pani, że nie? Ma pani rodzeństwo? Rozumie pani tę więź?

- Jakby pani zobaczyła swoje dzieci porżnięte, żyłaby sobie pani dalej spokojnie? Bo ja bym żył 20-30 lat, żeby go zabić, zastrzelić – mówi mieszkaniec osiedla.

- Ja znam rodzinę Ł. osobiście. Znam żonę, męża i ich syna, który żyje. Wiem do czego doprowadza ta sytuacja. Ona się nie może do dzisiaj pozbierać, piękna, wspaniała, mądra kobieta – dodaje inna mieszkanka.

- Jeżeli się tu pojawi, to nie daję mu nawet jednego dnia… Jest osoba, która ten wyrok weźmie na siebie. Wystarczy zrobić, co trzeba zrobić, a ta osoba to weźmie na siebie. Tej osobie nie zależy – mówi dawny kolega ze szkoły jednej z ofiar.*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl