Miliony zniknęły, niepełnosprawni bez pracy

Roztrwonili majątek, niepełnosprawnych zostawili bez pracy. W 2002 roku Spółdzielnia Inwalidów „Praca” z Jarosławia zatrudniała kilkudziesięciu niepełnosprawnych i miała ponad 2 mln. zł na koncie. Dziś hala produkcyjna świeci pustkami, podobnie konta bankowe zakładu. Osoby niepełnosprawne mówią, że do upadku Spółdzielni doprowadzili kolejni prezesi. Gdzie jest majątek spółdzielni – nie wiadomo.

Z jarosławskiej Spółdzielni Inwalidów „Praca” została tylko pusta hala. Ostatnie maszyny zajęte są przez komornika. Nie chce się wierzyć, że prowadzona tam była jakaś produkcja, a w schyłkowym okresie, gdy „Praca” przekształciła się w spółkę S., zatrudnionych tam było sześćdziesięciu pracowników, w tym czterdziestu niepełnosprawnych.

- Produkcja polegała na zszywaniu pudełek – mówi Monika Wilk, tłumaczka języka migowego.

- Praca dwuzmianowa, po siedem godzin. Wynagrodzenie było bardzo niskie: osiemset do tysiąca złotych – dodaje jeden z głuchoniemych, który pracował w spółdzielni.

W spółdzielni działo się dobrze do 2002 roku. Spółdzielnia Inwalidów miała nieruchomości, maszyny i 2 miliony złotych na koncie. Inwalidzi mówią, że kolejni prezesi nie potrafili gospodarować, wysprzedawali majątek. Przedostatni prezes Marcin Z. sprzedał spółkę przedsiębiorcy z okolic Krakowa, Władysławowi B. Pod koniec czerwca 2013 roku pracownikom kazano się zwolnić. To było warunkiem przejścia do nowej spółki.

- Mówił, że jak się zwolnimy na jeden miesiąc, to będziemy przyjęci z powrotem, a firma dostanie jakieś tam pieniądze z urzędu pracy. Jak przyjechaliśmy, to papiery już były wypisane. Nie byliśmy świadomi tego, co oni chcą z nami zrobić – opowiada Stanisław Dudek, były pracownik Spółdzielni Inwalidów „Praca”.

- Największą krzywdą jest dla nich właśnie to, że zostali namówieni przez poprzedni zarząd, żeby się zwolnić za porozumiem stron. Gdyby mieli umowy rozwiązane z przyczyn ekonomicznych zakładu, część osób mogłaby przejść na zasiłki przedemerytalne – mówi Monika Wilk, tłumaczka języka migowego.

- Prezesi doprowadzili do tego, że ci ludzie są bez pracy i bez wyrównania poborów za pół roku - dodaje Maria Podolec, likwidator majątku Spółdzielni Inwalidów „Praca”.

Chcemy, aby były prezes spółki S. - Marcin Z. wyjaśnił tę sprawę. Rozmawiamy przez telefon:

Reporterka: W tej chwili oni są bez pracy.
Marcin Z.: Tak samo jak i ja.
Reporterka: A pan od dawna jest bez pracy?
Marcin Z.: Od listopada, proszę panią. Bez środków do życia. Nawet nie mam świadectwa pracy.

- Prezes Z. brał gotówkę za sprzedany towar. To jest kwota 230 tysięcy złotych. Z tego były przekazywane pożyczki dla prezesa B. z firmy E. W sumie kwota, która była na jego utrzymanie to ponad 70 tysięcy złotych – mówi Maria Podolec, likwidator majątku Spółdzielni Inwalidów „Praca”.

- Śledztwo powierzono wydziałowi ds. walki z przestępczością gospodarczą Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie – informuje Bożena Harasz-Wołoszyn z Prokuratury Rejonowej w Jarosławiu

- Na moich oczach został wyprzedawany towar. To były maszyny, to były półfabrykaty, fabrykaty, pudełka. Cały czas było mówione, że to idzie na spłacenie długów komorniczych. Poszłam do komornika, powiedział: Proszę panią, poza ostatnią wpłatą, która była końcem czerwca 2013 roku na kwotę 33 tysięcy, do której zmusiła go księgowa, to on nie wpłacił ani grosza – dodaje Maria Podolec, likwidator majątku spółdzielni.

Władysław B. to prezes spółki, która kupiła większość udziałów poprzedniej firmy. Pytamy go, gdzie się podziały pieniądze z byłej spółdzielni i dlaczego głuchoniemi wciąż nie mają pracy. Pracy, którą on sam im obiecywał.  

Reporterka: Mówi pan, że niepełnosprawni będą mieć pracę? Kiedy?
Władysław B.: Być może w przyszłym tygodniu człowiek przejmie ode mnie udziały.
Reporterka: Jaką pracę będą mieli? Nie ma maszyn, to jak mają pracować?
Władysław B.: Będą nowe maszyny do pakowania, które kosztują około 800 tysięcy złotych za jedną. Niech pani za miesiąc do mnie zadzwoni.

Większość rodzin byłych pracowników Spółdzielni Inwalidów „Praca” żyje tylko z zasiłków socjalnych. Ledwo wiążą koniec z końcem. A znalezienie nowej pracy graniczy z cudem.

- Pracowałem tutaj razem z żoną przez 38 lat. Teraz nie ma pracy, wszystko upadło. Mam czworo dzieci – mówi Władysław Świetlicki, były pracownik spółdzielni.*

* skrót materiału

Reporterka: Ewa Pocztar-Szczerba

epocztar@polsat.com.pl