Dramat staruszki. Umowa pożyczki, jak wyrok

Pani Teresa pożyczyła pieniądze od prywatnej osoby, a gdy spóźniła się ze spłatą została wyrzucona z własnego mieszkania. Dwaj mężczyźni wynieśli jej rzeczy na korytarz i zatrzasnęli drzwi. Policja nie reagowała. Problemy kobiety zaczęły się, gdy pożyczyła 40 tys. zł od Szymona W. Podpisując umowę zgodziła się, że wciągu pół roku odda aż 80 tys. zł. Sprawę bada prokuratura.

- Bezkarni złodzieje, lichwiarze. To ludzie, którzy chcą się wzbogacić na czyjejś krzywdzie – mówi Teresa Martyniuk. 77-letnia kobieta mieszka w Gdańsku. Kilka lat temu jej syn, pan Marek, który z nią mieszkał, stracił pracę. Wtedy rodzina wpadła w wir pożyczek.

- Nie dawałam sobie rady, więc byłam w kilku bankach, ale że miałam komornika, to żaden bank nie chciał mi udzielić pożyczki. Potem pożyczałam od ludzi, miałam zadłużenie w spółdzielni mieszkaniowej. Wszystko nawarstwiało się coraz bardziej, a ja coraz bardziej nie dawałam sobie z tym wszystkim rady, a coś trzeba jeść – opowiada pani Teresa.

Sytuacja kobiety stała tak beznadziejna, że postanowiła wziąć pożyczkę od prywatnej osoby. Szymon W. ogłaszał się na jednym z portali internetowych. Pani Teresa postanowiła skorzystać z jego usług. Umówili się na podpisanie umowy. Kobieta mówi, że umowy nie czytała.

- Jestem osobą, która ma zaufanie do ludzi, bo nikt mnie w życiu nie oszukał. Ani ja nikogo nie oszukałam, ani nikt mnie – mówi pani Teresa.

Kobieta zobowiązała się, że za pożyczone 40 tysięcy, spłaci 80 tysięcy złotych w ciągu pół roku. Nie udało się. 27 stycznia tego roku do jej drzwi zapukał Szymon W. ze wspólnikiem Marcinem G. Tego dnia życie pani Teresy przewróciło się do góry nogami. Mężczyźni wyrzucili ją z mieszkania!

- Poniedziałek to był. Powiedzieli: proszę otworzyć drzwi, bo pani tu nie jest właścicielem. My jesteśmy właścicielami tego mieszkania. Zadzwoniłam po policję – wspomina Teresa Martyniuk.

- Policja przyjechała, ale specjalnie nie reagowała. Kazali nam się wynosić i tyle – mówi Marek Martyniuk, syn pani Teresy.

- Trzech funkcjonariuszy stało bezradnie obok kobiety, która właśnie straciła dach nad głową! Pani Teresa stała w kapciach, w podomce, na zimnym korytarzu z kilkoma dosłownie sprzętami gospodarstwa domowego. Była zrozpaczona – opowiada Marzena Klimowicz-Sikorska, dziennikarka portalu trojmiasto.pl.

Co zaskakujące, gdańska policja twierdzi, że udziału w eksmisji nie brała!

- Policjanci nie brali udziału w żadnej eksmisji. Ta sprawa ewidentnie zahacza o zakres praw cywilno-prawnych. W takich sytuacjach tylko sąd jest władny, żeby rozstrzygnąć do kogo faktycznie należy ta nieruchomość – powiedziała nam Aleksandra Siewert, rzecznik Komendy Miejskiej w Gdańsku.

- Do eksmisji doszło nie na skutek prawomocnego orzeczenia wyroku sądowego, nie na skutek działań komornika, ale samowolnych działań. Te czynności zostały wykonane przez osoby do tego nieuprawnione, które dokonały tych czynności przy aprobacie gdańskiej policji, która nie podejmowała żadnych czynności interwencyjnych – uważa Jerzy Lipski, pełnomocnik pani Teresy.

Marcina G., który obecnie zajmuje mieszkanie niestety nie zastaliśmy w domu. W rozmowie telefonicznej mężczyzna stanowczo odmówił komentarza.

- Trwają czynności mające na celu wyjaśnienie wszystkich okoliczności tej sprawy. Pani Teresa została już przesłuchana w charakterze świadka. Przesłuchana została też osoba, która uzyskała mieszkanie w wyniku zawartej umowy. Wynikało z niej przeniesienie prawa własności mieszkania już w chwili zawierania umowy. Prawo do własności mieszkania spółdzielczego miało być zwrócone w sytuacji zwrotu pożyczki – informuje Renata Klonowska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Śródmieście.

Przez to, że zaufała niewłaściwym ludziom, staruszka straciła mieszkanie warte ponad 200 tysięcy złotych. Dzisiaj pani Teresa i pan Marek kątem pomieszkują u rodziny. Ze starego mieszkania nie zdążyli wziąć nawet swoich rzeczy.

- Zdążyłem zabrać tylko to, co mam w siatce: dwie pary spodni, to co mam na sobie, maszynkę do golenia, ręcznik i piżamę. Środek zimy, a człowiek nie ma się gdzie podziać. Dobrze, że siostra nas przygarnęła, ale ile można u kogoś kątem siedzieć – mówi Marek Martyniuk, syn pani Teresy.*

* skrót materiału

Reporterka: Martyna Grzenkowicz

mgrzenkowicz@polsat.com.pl