Strażak stracił nogi - nie dostał nic

Kiedyś ratował innych, teraz został bez pomocy. Mirosław Jeremicz z Ochotniczej Straży Pożarnej w Chojnie koło Szczecina podczas służby został potrącony przez samochód. Amputowano mu obie nogi. Tuż po wypadku, w 2010 roku, pomoc strażakowi obiecywały lokalne władze. Miał dostać pieniądze z ubezpieczenia oraz dostosowane do potrzeb mieszkanie. Obietnic nie zrealizowano.

- Ja tu nie widzę nikogo z gminy. Nikt nie przyjdzie. Mam wrażenie, ze jestem tym złym, bo im narobiłem problemów. Ale nóg sam sobie nie obciąłem! – mówi Mirosław Jeremicz, poszkodowany strażak OSP Chojna.

20 października 2010 roku strażacy OSP w Chojnie zostali wysłani do usunięcia trzykilometrowej plamy oleju, która powstała na drodze wojewódzkiej. Kiedy dojechali na miejsce i zaczęli akcje ratunkową, doszło do tragedii.

- Idąc po słupki i sorbet, żeby posypać drogę, najechało na mnie auto – wspomina Mirosław Jeremicz, poszkodowany strażak OSP Chojna.

- Pojazd wcisną go pod samochód. Jedna noga została amputowana na miejscu, druga w szpitalu – opowiada Jacek Rudziński, Komendant Powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Gryfinie.

27-letniemu wówczas Mirosław Jeremiczowi amputowano obie nogi. Burmistrz miasta i gminy Chojna obiecywał, że niebawem poszkodowany w wypadku strażak otrzyma pieniądze z ubezpieczenia oraz specjalnie dostosowane mieszkanie od gminy.  Do tej pory nic z tych obietnic nie zrealizowano.

- Gmina nie przedstawiła żadnych konkretów. Zaproponowane nieruchomości nie nadawały się do przystosowania lub były w tak opłakanym stanie, że remont przewyższał zakup nowej nieruchomości – mówi Filip Strzeboński, pełnomocnik pana Mirosława.

Poszkodowany strażak twierdzi, że dostał od gminy jedynie tysiąc złotych. Co więcej okazało się, że strażak nie był ubezpieczony, więc o odszkodowaniu może tylko pomarzyć.

- Jestem przekonany, że mój klient nie był objęty ubezpieczeniem z ustawy o ochronie przeciwpożarowej. Dodatkowo gmina nie wypłaciła świadczenia z tytułu trwałego uszczerbku na zdrowiu podczas akcji. Strażacy byli ubezpieczeni, ale nie był tam wskazany pan Mirosław – mówi Filip Strzeboński, pełnomocnik strażaka.

- W chwili wypadku 150 strażaków objętych było ubezpieczeniem grupowym. Jeśli chodzi o ubezpieczenie imienne, to być może pan Mirosław chciałby mieć ubezpieczenie na swoje imię i nazwisko, ale on był wtedy zbyt krótko. Pan Mirosław był ubezpieczony – twierdzi Ewa De La Torre, sekretarz Gminy Chojna.

Żadnych wątpliwości nie mają Komendant Państwowej Straży Pożarnej w Gryfinie oraz Naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej z Chojny. Nie rozumieją zachowania urzędników i podkreślają – Mirosław Jeremicz nie był ubezpieczony!

- Gmina nie dopilnowała obowiązku. Mirek nie znalazł się na liście strażaków, którzy podlegali ubezpieczeniu. Stąd problem. To już dawno powinno być wypłacone. Te pieniądze są potrzebne na protezowanie, leczenie, rehabilitację – mówi Jacek Rudziński, komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej w Gryfinie.

- Fakt jest taki, że Mirek nie był ubezpieczony. W urzędzie nie potrafili mi wytłumaczyć, jak do tego doszło. Osoba za to odpowiedzialna, powinna się przyznać do popełnienia błędu – dodaje Artur Kołaczynski, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Chojnie.

Kiedy sprawa wyszła na jaw, Urząd Miasta i Gminy Chojna zaoferowała panu Miłosławowi  64 tysiące 700 złotych zadośćuczynienia. Poszkodowany strażak uznał, że to zbyt mała kwota za stratę dwóch nóg i oddał sprawę do sądu.  

- Jest tabela wypadkowa i nie ma tutaj dowolności. To wynika z przepisów. Jest to liczone według procentowego uszczerbku na zdrowiu. Tego rodzaju roszczenia oscylują w kwocie 180 tysięcy złotych – mówi Filip Strzeboński, pełnomocnik pana Mirosława.

Pan Mirosław wynajmuje mieszkanie w starym domu, po którym ledwo może poruszać się wózkiem inwalidzkim. Radzi sobie jak może. Razem z niepracującą żoną wychowują dwójkę małych dzieci. Utrzymuje siebie i rodzinę za niespełna 2000 złotych.

- Z żona i dwójką dzieci „siedzimy” na pokoju z kuchnią. Ciężko jest, bo za czynsz płacę 600 złotych z groszem, a inne opłaty w sumie wynoszą 1400 zł. Niewiele zostaje, a trzeba dzieciom kupić pampersy, herbatki i po pieniądzach – mówi pan Mirosław.

Ewa De La Torre, sekretarz Gminy Chojna: Gmina nigdy nie uchylała się od wypłacenia 64 tysięcy 700 złotych panu Mirosławowi.
Reporter: To dlaczego nie wypłaciliście tego do tej pory?
Sekretarz: Pan Mirosław się sprzeciwiał, oddał sprawę do sądu,
Reporter: Ale można było te pieniądze wypłacić, a o resztę toczyć spór w sądzie.
Sekretarz: Mogliśmy te pieniądze wypłacić, ma pan rację, tu się zgadam.

- Wszyscy zapomnieli o nas. Na początku koledzy przyjeżdżali, odwiedzali go, a teraz nikt się nim nie interesuje. Burmistrz nas unika, jak się gdzieś mijamy, to udaje, że nas nie widzi – mówi Ilona Adam-Jeremicz, żona pana Mirosława.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl