Sprzedał działki - pieniądze właścicieli zatrzymał

Robert Sz. w 1998 roku pośredniczył w sprzedaży kilku działek w Poznaniu. Ich właściciele mieli dostać ponad 300 tys. zł. Nie dostali, bo oszust przywłaszczył sobie całą sumę. Mężczyzna nie trafił nawet do więzienia. Dostał wyrok w zawieszeniu, bo zgodził się oddać ukradzione pieniądze. Wpłaca drobne kwoty.

- Oni zostali oszukani. Pan Sz. ukradł pieniądze, które miały trafić do moich rodziców i reszty. To było 316 tysięcy złotych, z czego moi rodzice mieli dostać połowę – opowiada Jan Schneider, którego rodzice zostali poszkodowani przez Roberta Sz.

Ponieważ Robert Sz. nie chciał oddać pieniędzy, sprawa trafiła do sądu. W 2005 roku mężczyzna został skazany.

- Ten pan został skazany za kilka oszustw na karę dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat próby. Został również zobowiązany tym wyrokiem do naprawienia szkody na rzecz pokrzywdzonych – informuje Jarema Sawiński z Sądu Okręgowego w Poznaniu.

- Z naprawienia szkody nie wywiązał się. Nie podjął nawet próby skontaktowania się z którymś z okradzionych przez siebie ludzi, dlatego w 2010 roku sąd zasądził wykonanie kary. Przestępca powinien iść w tym momencie do więzienia – dodaje Jan Schneider, którego rodzice zostali poszkodowani przez Roberta Sz.

Ale Robert Sz. do więzienia nie trafił. Sąd trzykrotnie zgadzał się na odroczenie mu kary, a 2012 roku zgodził się przedłużyć oszustowi czas na spłatę do 2016 roku. Poszkodowani o tym nie wiedzieli.

- Skazany załatwił sobie od wójta gminy zaświadczenie, że jest biedny, ma troje dzieci, niepracującą żonę i nie ma gdzie mieszkać. Sąd się przychylił do jego wniosku – mówi Jan Schneider.

- Decyzja sądu wynikała z tej taktycznej postawy skazanego, który zobowiązał się, że będzie spłacał dług, że ma majątek w postaci jakichś zabytkowych autobusów – tłumaczy Jarema Sawiński z Sądu Okręgowego w Poznaniu.

- To jest młody, zdrowy człowiek, a ja mam 1350 zł. Jak ja mam za to żyć? Gdzie jest sprawiedliwość? – pyta Kazimiera Schneider, oszukana przez Roberta Sz.

Robert Sz. prowadzi z synem firmę zajmującą się wynajmem zabytkowych autobusów. Decyzja sądu spowodowała, że poszkodowani są bezradni. Nie mogą zająć majątku oszusta, bo ten ma jeszcze dwa lata na spłatę ukradzionych pieniędzy. Przez 15 lat Robert Sz. zdążył oddać pani Kazimierze 15 tys. zł, czyli zaledwie 10 procent ukradzionych pieniędzy.

- Wpłaca, jak ma się odbyć rozprawa. Później twierdzi, że ma dobre chęci. Sąd powinien wziąć pod uwagę, że to są grosze – mówi pani Kazimiera.

Robert Sz. ma również dozór kuratora, który mógłby wnioskować do sądu o zarządzenie wykonania kary Robertowi Sz. Ale tego nie robi.

- Kurator napisała, że nie może podchodzić do niego jak do przestępcy, tylko jak do człowieka. Ona musi próbować pomóc, żeby znowu nie wszedł na drogę przestępstwa – mówi Jan Schneider, którego rodzice zostali poszkodowani przez Roberta Sz.

Próbowaliśmy się skontaktować z Robertem Sz. Nie zastaliśmy go w miejscu zamieszkania.

- Syn nie ma nic, on tych pieniędzy nie wziął. On nie ma grosza, nie ma gdzie mieszkać – powiedziała matka Roberta Sz.

- On liczy na to, że ci ludzie umrą, że nie będzie im się chciało go szukać, ale ja się nie poddam – mówi Jan Schneider, którego rodzice zostali poszkodowani przez Roberta Sz.*

* skrót materiału                                  

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl