Spalił rodzinę dla pieniędzy z polisy?
Dla pieniędzy spalił żonę i czworo dzieci! Prokuratorzy nie mają wątpliwości, że to Dariusz P. wzniecił pożar rodzinnego domu, w którym spali jego bliscy. Ofiary nie miały szans. Mężczyzna miał uszkodzić rolety w oknach, by nie można było ich otworzyć. Tuż przed tragedią ubezpieczył bliskich i dom na milion złotych.
Joanna i Dariusz P. pobrali się 20 lat temu. Ona była katechetką, on prowadził własną firmę. Mieszkali w Jastrzębiu-Zdroju. Mieli pięcioro dzieci.
- Wydawało się, że to wzorowa rodzina. Biskup nawet u nich był, ten z Katowic – opowiada sąsiad Dariusza P.
- Ta żona była katechetką, a on szafarzem, rozdawał komunię – dodaje sąsiadka Dariusza P.
- Ja za tymi dziećmi po ludzku tęsknię, cierpię. Oni byli mi bliscy – rozpacza Bogusław Zalewski, proboszcz parafii do której należała rodzina P.
10 maja 2013 roku. Około pierwszej w nocy w domu państwa P. wybucha pożar. Domownicy śpią. Dariusz P. w tym czasie rzekomo jest w pracy. Pomoc wzywa Wojtek - najstarszy syn. Ale dla reszty rodziny na ratunek jest już za późno.
- Okna były pozamykane, żaluzje założone, nikt nie wiedział, że się pali – wspomina sąsiad Dariusza P.
- Szelki tych rolet zostały podcięte, żeby nie można było wydostać się z tego domu - mówi Katarzyna Spyrka, dziennikarka „Dziennika Zachodniego”.
Po dramatycznej walce o życie, Joanna P. zmarła w szpitalu. Zmarło też czworo jej dzieci. Najmłodsza dziewczynka miała niespełna cztery lata. Gdy umierała, okazało się, że przyczyną pożaru było podpalenie. W domu nie było śladów włamania. Ktoś celowo zaprószył ogień aż w sześciu miejscach.
- Pojawił się na miejscu zdarzenia jeden element, który miał sugerować śledczym, że to był przypadkowy pożar. Chodzi o szczura , który miał rzekomo przegryźć kable – mówi Michał Szułczyński z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
- Ten gryzoń już nie żył w momencie, kiedy doszło do pożaru. Czyli ktoś ewidentnie go podrzucił, żeby zmylić śledczych. Dariusz P. twierdzi, że dostawał SMS- y z pogróżkami. Okazało się, że były wysyłane z dwóch numerów, które należały do niego. Być może chciał w ten sposób zwalić winę na kogoś innego – opowiada Katarzyna Spyrka, dziennikarka „Dziennika Zachodniego”.
- Byłem w szpitalu, jak te dzieci umierały po pożarze. On klęczał nad ciałem martwej, czteroletniej córeczki i płakał. Człowiek nie jest chyba w stanie oszukiwać w taki sposób – mówi Bogusław Zalewski, proboszcz parafii do której należała rodzina P.
To fragment wywiadu, jakiego Dariusz P. udzielił „Dziennikowi Zachodniemu”:
„Cisza, która zapanowała jest nie do zniesienia. (…) Niedawno Justyna miałaby osiemnastkę, (…) byłyby 4. urodziny Agusi, a później nasza rocznica ślubu. (…) Jeśli chodzi o kwestię pożaru, to do końca życia będę żył z pewnym wyrzutem sumienia, (…) ale nic więcej na ten temat nie mogę powiedzieć.”
Jak ustalili śledczy, przed tragicznym pożarem Dariusz P. tonął w długach. Na krótko przed śmiercią swoich bliskich wykupił im polisy na życie. Ubezpieczył też dom. Łącznie polisy opiewały na kwotę miliona złotych.
- Jego telefon logował się do stacji w pobliżu domu w momencie, kiedy doszło do pożaru. Czy można być w domu, gdzie właśnie ginie rodzina i tak obojętnie na to patrzeć? To jest trudne do wyobrażenia - mówi Katarzyna Spyrka, dziennikarka „Dziennika Zachodniego.”
Kilka dni temu Dariusz P. został aresztowany. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa pięciu osób. Jeśli sąd potwierdzi jego winę, grozi mu dożywocie. Wcześniej biegli sprawdzą jednak, czy mężczyzna jest zdrowy psychicznie.
- Nie mam z tym pożarem nic wspólnego. Rodzina dla mnie jest i była najważniejsza – powiedział Dariusz P.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski