Poszli na striptiz - stracili majątek
Klienci jednej z sieci klubów go-go obudzili się z pustymi kontami. Sądzą, że wcześniej dosypano im czegoś do drinków. Z wizyty niewiele pamiętają. Pan Kazimierz stracił 8000 zł, a pan Jan 5000 zł. Obaj mają wyczyszczone karty kredytowe i dziwne umowy o uznanie długu rzekomo zaciągniętego w klubie. Sprawdziliśmy, jak wygląda erotyczny biznes od środka.
- Wypatroszono mój portfel! Kierownicza tego klubu brała sobie mój dowód, kartę kredytową, co chciała, a ja nie stawiałem żadnego oporu – opowiada pan Jan, który twierdzi, że w klubie stracił około 5 tys. zł.
Sieć klubów nocnych C. znajduje się w każdym większym mieście w Polsce. Jej działalność budzi wiele kontrowersji. Dobra zabawa w klubie nie zawsze ma dobry finał.
- Było miło, żartowaliśmy, ale dalej to już właściwie nie pamiętam. Dopiero po kilku dniach przed komputerem w domu zobaczyłem ubytek na karcie. Miałem kilka kart, na szczęście tylko jedna została opróżniona – opowiada pan Kazimierz. Mężczyzna twierdzi, że w klubie stracił około 8 tys. zł.
- Zamówiłem drinka, po wypiciu go niewiele pamiętam. Zupełnie nie czułem, że jestem w tym klubie, nie czułem rzeczywistości – dodaje pan Jan, stratny na 5 tys. zł.
Przed każdym klubem tej sieci można spotkać atrakcyjne, młode dziewczyny z charakterystyczną różową parasolką. Ich zadaniem jest zaczepianie, namawianie i wciąganie potencjalnych klientów do lokalu. Udało nam się dowiedzieć się, jak działa klub.
Pracownica klubu: Pracujemy od godziny 20 do 5 albo do ostatniego klienta. Zasada jest taka, że jak są klienci, to dziewczyny tańczą na rurkach. Dziś podchodzi się do rurki raz na 40 minut, bo jest dużo dziewczyn. Tancerki tańczą na sali, rozbierają się toples, czyli zrzucają stanik. W pokojach prywatnych trzeba się całkiem rozebrać, jeżeli macie odwagę. Tu są alkohole dla klientów, a to są drinki dla tancerek. One są w kategoriach cenowych od 49 do 499 zł. Za to macie swój procent.
Reporterka: Czym się różnią drinki dla klientów od tych dla tancerek?
Pracownica klubu: Ceną. Chodzi o to, że tancerki mają 50 procent brutto od drinka, a tu są normalne piwa, likiery, wermuty, wina dla klientów. Pokaz erotyczny to dobra okazja do zaczepki. Wszystkie tańce w prywatnych pokojach za szampany są fajne cenowo. Kosztują 15 tysięcy złotych.
Reporterka: Fajnie. A bierze ktoś je w ogóle?
Pracownica klubu: Tak, Cristale też schodzą.
Reporterka: Naprawdę?
Pracownica klubu: Schodzą i nie jest źle. Dziewczyny potrafią fajnie zarobić. Mówią, że poniżej 3-4 tysięcy nie schodzą. Są takie, które zarabiają gorzej. To znaczy, że gorzej pracują.
- Zaczepiły nas młode, atrakcyjne dziewczyny z różowymi parasolkami. W sposób niedwuznaczny zaczępiły nas, żebyśmy wstąpili do klubu. Mówiły, że jest przyjemna atmosfera, że za 30 zł można się rozerwać, a dziewczyny występują w bardzo okrojonych strojach – opowiada pan Jan, który twierdzi, że w klubie stracił ponad 5 tys. zł.
To fragment rozmowy z kobietą, która przed klubem namawia mężczyzn do wejścia:
Pracownica klubu: Teraz otwieramy nową siedzibę, więc…
Reporterka: Szukacie ludzi?
Pracownica klubu: Szukamy. Jak byście chciały, to…Tancerka najwięcej zarabia. Bywają dziewczyny, które w noc zarabiają 21 tys. zł.
Reporterka: Naprawdę, ale na czym?
Pracownica klubu: Na szampanach. Najdroższy kosztuje 15 tys. zł. A zdarzają się faceci, którzy stawiają te szampany.
Reporterka: Stawiają?
Pracownica klubu: Takie debile przychodzą, po prostu.
Reporterka: Debile, ale że co?
Pracownica klubu: No, że dają się oszukać.
Jednym z klientów, który czuje się oszukany przez klub jest pan Kazimierz. Mężczyzna zgłosił się do naszej redakcji z prośbą o pomoc. Twierdzi, że w lokalu stracił około 8 tys. zł w dziwnych okolicznościach.
- Błyskawicznie straciłem pamięć, a upity nie byłem. Moja głowa jeszcze tyle to znosi. Nigdy mi się nie zdarzyło, żeby stracić kontakt z rzeczywistością. Dosłownie, czarna dziura powstała, nigdy takiego uczucia nie miałem. Jeszcze następnego dnia byłem otumaniony, jak nigdy wcześniej. Coś mi dodano, całkowicie straciłem kontrolę nad sobą i pamięć – mówi pan Kazimierz.
W podobnej sytuacji jest pan Jan. W białostockim lokalu zostawił ponad 5 tysięcy złotych. O tym fakcie dowiedział się następnego dnia sprawdzając konto w banku.
- Pamiętam tylko, że zostałem zaprowadzony do innego pomieszczenia. Zostało mi podsunięte jakieś pismo do podpisania. Próbowano wziąć ode mnie pieniążki z karty kredytowej, ale nie byłem w stanie nabić kodu pin. Któraś z dziewcząt zaproponowała, że wyjdziemy na zewnątrz i ochłonę. Na zewnątrz z bankomatu pobrałem 2 tys. zł. Oddałem je tej dziewczynie. Jestem przekonany, że w drinku była jakaś substancja, która spowodowała, że nie byłem w pełni świadomy tego, co robię – opowiada pan Jan.
- Tego rodzaju objawy powodują duże dawki skopolaminy i GHB, czyli kwasu gammahydroksymasłowego. Niskie dawki tych substancji powodują euforię, duże dawki są bardzo niebezpieczne dla zdrowia. Działają na ośrodkowy układ nerwowy, czyli na mózg, powodują utratę woli, pamięci i świadomości.
Utrzymują się w organizmie od kilkunastu godzin do kilku dni – mówi prof. dr hab. Jan K. Ludwicki z Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie.
- To można było porównać do takiego ubezwłasnowolnienia, ja się na wszystko zgadzałem, co mi proponowano – dodaje pan Jan.
Pan Kazimierz i pan Jan zgłosili sprawę na policję i do prokuratury. Niestety, policja nie jest w stanie im pomóc, gdyż nie ma jednoznacznych dowodów. Prokuratury umarzają sprawy, bo nie ma konkretnego winnego, mimo że są poszkodowani. Prokuratura Generalna postanowiła przeanalizować wszystkie zgłoszone przypadki.
- Byłem na policji. Powiedziano mi, żeby lepiej tego nie zgłaszać, że może to jest forma jakiegoś nieporozumienia i sprawa się wyjaśni – mówi pan Jan.
- Każdy może zgłosić podejrzenie popełnienia przestępstwa. Takie sytuacje nie są proste do zweryfikowania. Tym bardziej, że osoba, która przychodzi do jednostki policji, bardzo często zgłasza się po jakimś czasie. W takich sytuacjach, to jest kwestia przeprowadzenia badań toksykologicznych – informuje Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji.
- Bywają i tacy, którzy czują się oszukani, w euforii wzywają policję. Policja jest po naszej stronie, bo wie, jak to prosperuje. Są tacy, którzy się wkurzają, ale to jest kwestia do ogarnięcia – powiedziała nam pracownica klubu.
Mężczyźni mają wyczyszczone karty kredytowe i dziwne umowy o uznanie długu wystawione za usługi gastronomiczne. Nie wiedzą, czego jeszcze mogą się spodziewać.
- Kierowniczka baru powiedziała, że jeżeli podpiszę to pismo, to będę miał zniżki, że wyrobię sobie w ten sposób kartę stałego klienta. Ja oczywiście, nie zastanawiając się, podpisałem to pismo. Gdyby mi podsunięto do podpisania sprzedaż mojego domu czy samochodu, to też bym podpisał – mówi pan Jan.
- Wezwania do zapłaty przyszły po kilku tygodniach. Powołują się na dwa oświadczenia, które ja rzekomo podpisałem. Jedna kwota opiewa na 1500 zł, a druga na 2000 zł – mówi pan Kazimierz.
Próbowaliśmy skontaktować się z właścicielem klubów, Janem Sz. Chcieliśmy dowiedzieć się, czy zdaje sobie sprawę z sytuacji, które mają miejsce w jego lokalach.
To fragment rozmowy w biurze firmy Jana Sz.:
Reporterka: Jak się mogę skontaktować z panem Janem Sz…?
Pracownica biura: Szef jest raz w tygodniu. A tak to po klubach raczej. Zostaje chyba tylko i wyłącznie kontakt drogą mailową.
Reporterka: Ten pan bywa tutaj, nie bywa?
Właśnie bardzo rzadko, same nie wiemy, kiedy będzie. Telefonicznie nie sądzę, żeby udało się z nim porozmawiać. On jest szefem i tak naprawdę sam sobie wybiera terminy pracy.
Mimo wielu prób Jan Sz. nie odebrał od nas telefonu.*
* skrót materiału