Zginął w pracy - odszkodowania brak

PZU nie chce wypłacić 144 tys. zł odszkodowania za śmierć męża pani Wiesławy. Kobieta twierdzi, że mąż spadł w pracy z drabiny, bo poraził go prąd. Pan Henryk był ubezpieczony od nieszczęśliwych wypadków, ale PZU wypłacić pieniędzy nie chce. Twierdzi, że nie był to wypadek, ale zatrzymanie pracy serca.

- To jest bezduszne. Opłacaliśmy składki, doszło do wypadku i nie dostaliśmy nic - mówi Dawid Zadroga, syn pana Henryka.

- Śmierć męża powódki nie mieściła się w ogólnych warunkach ubezpieczenia - twierdzi Agnieszka Żagarska, rzecznik Sądu Okręgowego w Olsztynie.

Henryk Zadroga przez dwadzieścia lat prowadził własną firmę blacharską. W lipcu 2010 roku pracował z synem przy zakładaniu rynien na jednej z posesji w Piszu.

- Ojciec zakładał rynnę, dotknął kabli i odrzuciło go na półtora metra. Spadł i zaczął się trząść. Zacząłem go reanimować - opowiada Dawid Zadroga, syn pana Henryka.

- W ciągu trzech minut przyjechało pogotowie, stwierdzili, że mąż nie żyje. Nigdy na nic nie chorował - mówi Wiesława Zadroga, żona pana Henryka.

Pani Wiesława została sama z trojgiem dzieci. Kobieta znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej, jest bezrobotna. Zakład Ubezpieczeń Społecznych uznał śmierć pana Henryka za wypadek przy pracy. Przyznał dzieciom zmarłego 920 złotych renty.

- ZUS sporządza kartę wypadku, do której dołączona jest dokumentacja i zeznania świadków. Na tej podstawie dokonuje weryfikacji, czy to był wypadek czy nie. To zdarzenie uznano za wypadek przy pracy - informuje Barbara Piotrowska, rzecznik prasowy ZUS-u w Olsztynie.

Henryk Zadroga był również ubezpieczony w PZU od nieszczęśliwych wypadków. Po jego śmierci pani Wiesława zwróciła się do ubezpieczyciela o wypłatę odszkodowania.

- To jest paradoks, bo ZUS uznał to za wypadek, a PZU nie. Firma nie chce wypłacić należnych mi pieniędzy. Chodzi o 144 tysiące złotych - mówi pan Wiesława.

Zdaniem ubezpieczyciela pieniądze rodzinie zmarłego się nie należą, bo bezpośrednią przyczyną śmierci pana Henryka było zatrzymanie pracy serca, a nie porażenie prądem, jak twierdzi rodzina.

- Dwa dni wcześniej mnie też poraził tam prąd, w łokieć. Poza tym widziałem, że końcówki palców miał brązowe, takie aż sine - wspomina Dawid Zadroga, syn pana Henryka.

Pani Wiesława oddała sprawę do sądu. Mimo że jeden z biegłych stwierdził, że prawdopodobną przyczyną śmierci pana Henryka było porażenie prądem, sąd przyznał rację PZU.

- Sąd uznał, że nie zaszedł wypadek ubezpieczeniowy, który został opisany w ogólnych warunkach ubezpieczenia - mówi Agnieszka Żagarska, rzecznik Sądu Okręgowego w Olsztynie.

Próbowaliśmy się umówić na rozmowę z przedstawicielem PZU. W odpowiedzi dostaliśmy jedynie krótkiego maila z odmową.

- Każdą sprawę, którą dziennikarze do nas zgłaszają wnikliwie analizujemy, bo większość dotyczy spraw trudnych, gdy ktoś traci zdrowie, życie, majątek. Taka jest natura naszej działalności, zapewniam panią, że mamy tę wrażliwość - powiedział nam przez telefon Michał Witkowski, rzecznik PZU.

Po naszej interwencji PZU przyznało pani Wiesławie 20 tysięcy złotych. Jednak nie z tytułu nieszczęśliwego wypadku zmarłego męża, tylko zawału serca. Dlaczego? Nie wiadomo.

- Ja na tym nie poprzestanę, złożę kasację do Sądu Najwyższego, jakaś sprawiedliwość musi być - zapowiada pani Wiesława.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl