Nie wierzy, że zabił jej matkę rtęcią

Na pozór wszystko w tej historii wydaje się oczywiste: Andrzej K. zabił swoją teściową dorzucając jej do jedzenia chlorek rtęci. Miał faktury na zakup toksyn i książkę o toksykologii, a rtęć wykazała sekcja zwłok kobiety. Śledczy żądają dożywocia. Nie zastanawia ich brak motywu i obrażeń wywołanych żrącą substancją u kobiety. Bliscy Andrzeja K. twierdzą, że jest niewinny. Czy mają rację?

41-letni Andrzej i 38-letnia Anna K. poznali się prawie 20 lat temu. Szybko postanowili wziąć ślub. Zamieszkali w Grabówce – małej miejscowości koło Białegostoku. Pan Andrzej wybudował tam dom. Tuż obok rodziny pani Anny.

- Odwiedzaliśmy się i wszystko było jak najlepiej.  Nigdy nie dochodziło do kłótni, nigdy nawet nie iskrzyło – opowiada pani Anna, żona Andrzeja K.

- Między domami biegła linia telefoniczna, ale nie była podłączona do telefonów miejskich, tylko między mieszkaniami. Kabel idzie do domu sąsiada, szwagierki… - mówi pani Wiera, matka Andrzeja K., a jego ojciec, Eliasz dodaje: Zdaniem prokuratury to jest podsłuch!  A przecież razem to robili, wiedzieli o tym.

W 2004 roku zmarła matka pani Anny, 52-letnia Irena K. Kobieta chorowała od kilku lat. Jej śmierć ani u dwóch córek, ani u męża nie wzbudziła szczególnych podejrzeń.

- Po śmierci przeprowadzono w szpitalu sekcję zwłok. Stwierdzono, że jakieś toksyny posiada w organizmie, ale nikt nie zbadał jakie – mówi pan Eliasz, ojciec Andrzeja K.

Trzy lata po śmierci pani Ireny w domu jej starszej córki doszło do pożaru. Dwa lata później wybuchł kolejny. W czerwcu 2009 roku w domu zmarłej znaleziono urządzenie przypominające domowej roboty zapalnik.

- To było urządzenie zapalając z elektronicznym urządzeniem w postaci zegarka elektronicznego – orzekł podczas rozprawy biegły sądowy.

- Jak u siostry się te wszystkie wydarzenia działy, to ona szukała ratunku. Poszła do wróżki, a ta jej powiedziała, że to ktoś z podwórka, czyli mój Andrzej – opowiada Anna K., żona Andrzeja K.

Po odnalezieniu tajemniczego ładunku siostra pani Anny postanowiła założyć w domu alarm. Podczas instalacji okazało się, że do ich telefonu podłączony jest jakiś nieznany kabel. Biegnie pod ziemią, wprost do domu Andrzeja K. Mężczyznę zatrzymano i oskarżono o nielegalny podsłuch.

- To według nich miał być podsłuch. Tylko że mężczyzna z telekomunikacji powiedział, że nie może stwierdzić, że ktoś przez to podsłuchiwał – opowiada pan Eliasz, ojciec Andrzeja K.

- Dowody wskazały, że ta linia jest aktywna i może służyć do zdobywania informacji odnośnie rozmów przeprowadzanych ze szwagrem – informuje Przemysław Grzegorz Wasilewski z Sądu Okręgowego w Białymstoku.

- Dodatkowo oskarżyli syna o zalanie mieszkania, że niby Andrzej wężyk przeciął od sedesu i o zatarcie silnika w samochodzie. Może jeszcze helikopter ukradł z podwórka dla nich! – dodaje pan Eliasz.

Tydzień po zatrzymaniu śledczy dokonali przeszukania w pracy Andrzeja K. Mężczyzna pracował jako elektryk w białostockim zakładzie poprawczym. Okazało się, że tam również zainstalowany był podsłuch. Andrzej K. od pewnego czasu podsłuchiwał bowiem dyrektora zakładu. Zeznał, że to dlatego, iż wykrył nieprawidłowości w zakładzie, m.in. ustawione przetargi.

- Ta sprawa była badana przez sąd. Sąd nie uwzględnił tego – mówi dyrektor zakładu poprawczego w Białymstoku.

- Podtrzymuję treść tych wyjaśnień, chciałem dodać, że żona pana K. jest pracownikiem wydziału do walki z korupcją w Prokuraturze Apelacyjnej w Białymstoku. To taka ciekawostka – powiedział podczas procesu Andrzej K.

W warsztacie Andrzeja K. znaleziono dorobiony klucz do domu jego szwagra. Był schowany w suficie, w specjalnej skrytce. Była tam też książka poświęcona toksykologii oraz faktury na zakup śmiertelnych trucizn. Między innymi chlorku rtęci.

Sędzia: Chce pan wyjaśnić, w jakim celu pan nabywał te substancje?
Andrzej K.: Do działalności gospodarczej…
Sędzia: Jakiej?
Andrzej K.: Tej, którą prowadziłem. Naprawy, regeneracje różnych rzeczy. Wszystko ma konkretne zastosowanie. Każdy zakup.
Sędzia: Chlorek rtęci?
Andrzej K.: To jest środek dezynfekcyjny, coś w rodzaju Domestosa.

Książka poświęcona toksykologii okazała się gwoździem do trumny Andrzeja K. Po co taka wiedza elektrykowi?

- Mój syn miał wszechstronne zainteresowania. Interesował się różnymi rzeczami – odpowiada pani Wiera, matka Andrzeja K.

- To jest wyssane z palca, nigdy na nikogo nie podniosłem ręki. Na tej książce mogą być moje odciski palców. Toksykologia to jest leczenie. Ja się nie interesowałem toksykologią – powiedział nam  Andrzej K.

Po odkryciu w warsztacie Andrzeja K. obciążających go dowodów, śledczy przypomnieli sobie o niewyjaśnionej śmierci jego teściowej. Po 5 latach ekshumowali ciało. Okazało się, że kobieta została otruta chlorkiem rtęci. Takim jak ten, który znaleziono w warsztacie Andrzeja K.

- Zmarła w wielkich bólach, bo trzeba wiedzieć, że chlorek rtęci jest pochodną kwasu solnego, w związku z tym jest substancją żrącą. Andrzej K. dosypał do jedzenia niewielkie ilości rtęci i teściowa w ciągu kilku miesięcy zmarła – mówi Adam Kozub z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.

Rozmawiamy z Grzegorzem Wasilewskim, rzecznikiem Sądu Okręgowego w Białymstoku:

Rzecznik: Na tyle wysokie było stężenie rtęci w organizmie, że również w glebie dookoła trumny odnaleziono śladowe ilości rtęci.
Reporter: To jest środek bardzo silnie żrący. Jak to jest możliwe, że ona nie miała na sobie żadnych obrażeń? Nie miała poparzonego przełyku, jamy ustnej, nie było żadnego śladu, świadczącego o tym, że ta substancja do niej w taki sposób trafiła?
Rzecznik: Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć, sąd będzie to ustalał.

Po kilku miesiącach śledztwa prokuratura postawiła Andrzejowi K. zarzut zabójstwa. W czerwcu zeszłego roku skazano go na 25 lat więzienia. W listopadzie sąd apelacyjny uchylił wyrok. Kilka tygodni temu proces Andrzeja K. ruszył ponownie. Prokuratura domaga się kary dożywocia.

- Chodziłam na cmentarz i mówiłam:  mamo, ty wiesz, że Andrzej ciebie nie otruł. Chodziłam i mówiłam, że to jest nieprawda – wspomina Anna K., żona Andrzeja K.

- Próbowałam kupić chlorek rtęci i dalej będę dążyła do tego, żeby go kupić. Chcę go wypić na rozprawie! Pokazać im, jakie to ma działanie! Umrę w męczarniach, ale udowodnię, że to bzdura - mówi pani Wiera, matka Andrzeja K.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl