''Czekałam w szpitalu na śmierć syna''

Agnieszka Kołek z Tczewa trafiła do szpitala w 38. tygodniu ciąży, bo jej dziecko miało zbyt niską masę urodzeniową. Lekarze zbadali ciążę i czekali. Cesarskie cięcie wykonano dopiero po 16 godzinach. Mały Marcelek nie przeżył. Jego matka od 6 lat próbuje ustalić, co było przyczyną śmierci.

Pani Agnieszka Kołek mieszka ze swoją rodziną w Tczewie. 29-letnia kobieta ma dwóch synów: 9-letniego Oliwiera i 5-letniego Igora. Jej trzeci synek miałby dziś 6 lat. Niestety, w 2008 roku wydarzyła się tragedia. Pani Agnieszka i jej rodzina do tej pory nie wiedzą, co dokładnie stało się tamtego dnia.

- Codziennie zastanawiam się, co jeszcze mogłam zrobić, co mogli zrobić lekarze. Czuję żal, który powoduje, że nie potrafię żyć jak kiedyś. Od 6 lat moim drugim domem jest cmentarz – mówi pani Agnieszka.

6 lat temu pani Agnieszka miała urodzić swojego drugiego synka Marcela. Ciąża przebiegała prawidłowo, nie było żadnych komplikacji. Kiedy poszła na jedno z ostatnich badań, nie przypuszczała, że pojawią się kłopoty i dojdzie do tragedii. Pani Agnieszka natychmiast trafiła na oddział położniczy w tczewskim szpitalu.

- Doktor powiedział, że musi nas skierować na oddział położniczy, ponieważ podejrzewał u mojego synka hypotrofię płodu, co oznacza niską masę urodzeniową. Zostałam przyjęta około godziny 13.30. Jak się później okazało, czekałam w szpitalu na śmierć syna. Miałam wykonane jeszcze dwa badania ktg, zapis był poprawny, ale ja nie wyczuwałam takich ruchów, jakie być powinny – wspomina pani Agnieszka.

21 marca 2008 roku kobieta trafiła na salę porodową. Marcel nie przeżył. Matka i jej rodzina nie wie, co wydarzyło się podczas porodu. Choć minęło już 6 lat od tragedii, cały czas szukają odpowiedzi. Pani Agnieszka spotkała się z Januszem Aleksandrem Bonieckim, prezesem zarządu Szpitali Tczewskich SA.:

Pani Agnieszka: Kiedy przyszłam do szpitala, moje dziecko żyło. Czekałam 18 godzin na śmierć syna. Dlaczego moje dziecko zmarło? Chciałabym dostać godną odpowiedź.
Prezes szpitala: Dostanie pani.
Pani Agnieszka: Kiedy?
Prezes szpitala: Ne wiem.

- Lekarze mówili, że urodził się martwy. Trudno mi w to wierzyć, ponieważ chwilę wcześniej słyszałam jego tętno. Synek był owinięty w zielony, chirurgiczny materiał. Położono mi go na piersi, był jeszcze ciepły – opowiada pani Agnieszka. 

- Patrzyłem na buźkę jego i resztę ciała. Pani doktor opowiadała bzdury, że dziecko było sine. Wyglądało jak normalne dziecko, normalnie zabarwione ciało – mówi Andrzej Sarach, dziadek zmarłego Marcela

- Nie widzimy żądnych uchybień z naszej strony, postępowaliśmy zgodnie z obowiązującymi procedurami – zapewnia Janusz Aleksander Boniecki, prezes zarządu Szpitali Tczewskich SA.

Lekarze nie potrafili powiedzieć, dlaczego Marcel nie żyje. Pani Agnieszka odebrała więc swoją dokumentację medyczną. Myślała, że tam znajdzie odpowiedź. Niestety, dokumenty nie mówią, co było przyczyną śmierci Marcela.

- Było opisane jak wyciągano mojego synka, jak go próbowano ratować, ale nic nie ma o przyczynie śmierci, o wyniku sekcji zwłok – mówi pani Agnieszka.

- Dokument córki przyłożyłem do kserokopii dokumentów ze szpitala. Dla mnie one nie pasują. Ona ma co innego, podpisy też jakieś dziwne – dodaje Andrzej Sarach, dziadek zmarłego Marcela.

Pani Agnieszka zgłosiła sprawę do prokuratury. Ma nadzieję, że śledztwo wyjaśni, dlaczego jej synek nie żyje. Bez tej odpowiedzi nie może pożegnać się ze swoim dzieckiem.

- Z zawiadomienia matki wynika, iż zachodzi uzasadnione podejrzenie sfałszowania dokumentacji medycznej, polegające na wydaniu dwóch różnych protokołów posekcyjnych oraz nieumyślne spowodowanie śmierci jej nowonarodzonego syna – informuje Kajetan Gościak z Prokuratury Rejonowej w Tczewie.

- Moje dziecko odeszło w Wielki Piątek. Po cichu, bez pożegnania. Nie wiem, kiedy umarło, jak umarło i dlaczego umarło – rozpacza pani Agnieszka.*

* skrót materiału

Reporterka: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl