Operowali serce niemowlaka. Zostawili igłę!

Siedmiomiesięczny Dawid po operacji serca walczył w gronkowcem i sepsą. Przez pięć miesięcy leżał w stanie krytycznym. Podczas kolejnej operacji w ciele chłopca odkryto igłę chirurgiczną! Rodzice są pewni, że to ona jest powodem dramatu ich dziecka. Szpital zaprzecza. Trzyletni dziś chłopczyk nie mówi, nie chodzi, wymaga codziennej rehabilitacji.

Iwona i Paweł Kołodziejczukowie mieszkają w miejscowości Czołki koło Zamościa. W styczniu 2011 roku urodziło im się jedyne jak dotąd dziecko - syn Dawid. Niestety, kilka dni później z powodu wady serca noworodek musiał trafić na stół operacyjny Samodzielnego Publicznego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Warszawie. 

- Wytłumaczono nam, że z serca wychodzą dwie tętnice, a Dawiduś miał jedną. I trzeba było szybko operować, żeby nie zmarł. Po tej operacji wróciliśmy do domu. Dziecko normalnie się rozwijało. Nadrobiło zaległości, jadło z butelki i próbowało siadać – opowiada Iwona Kołodziejczuk.

- Na samym początku miała być jedna operacja, a kolejna dopiero za kilka lat – dodaje Paweł Kolodziejczuk.

Jak twierdzą rodzice Dawida, w lipcu 2011 roku podczas kontroli w szpitalu okazało się, że pierwsza operacja nie do końca się udała i chłopczykowi trzeba zrobić zabieg korekcyjny. Niestety, po przeprowadzeniu drugiej operacji, stan półrocznego wówczas chłopczyka diametralnie się pogorszył.

- Po tej drugiej operacji nie było już dobrze. Tylko respirator i OIOM. Pojawiła się sepsa i gronkowiec biały – mówią rodzice Dawida.

Przez pięć miesięcy synek państwa Kołodziejuczuków przebywał w szpitalu na oddziale intensywnej terapii w stanie krytycznym. 30 listopada 2011 roku przeprowadzono kolejny trzeci już zabieg.

- Profesor, który przeprowadzał operację powiedział, że pozostawiona była igła na ściance serduszka. Dodał: zobaczyłem igłę i wyciągnąłem – mówi Iwona Kołodziejczuk.

- Pozostało ciało obce w sercu, które należało usunąć. Zmusiło to lekarzy do kolejnej operacji. Każdy taki zabieg odbija się na zdrowiu pacjenta – dodaje Piotr Zwolski, lekarz i biegły sądowy.   

Po wyjęciu igły chirurgicznej Dawid walczył z sepsą jeszcze przez pięć miesięcy. Jak to możliwe, że igłę zaszyto w ciele dziecka i nikt nie zauważył jej braku po zakończeniu operacji? Tego nie wiadomo.

- Są procedury, które nakazują pielęgniarce liczenie igieł, gazików przed operacją, w trakcie i po operacji. Tutaj nastąpił błąd.  Uważam, że gdyby igła nie pozostała w ciele, to nie byłoby konieczności podejmowania kolejnej operacji. I nie byłoby zakażenia sepsą, nie doszłoby do rozwoju infekcji – mówi Piotr Zwolski, lekarz i biegły sądowy.   

- Stan Dawidka teraz? Nie wiadomo czy będzie chodził, mówił. Teraz przynajmniej sam oddycha. To dla nas sukces. Karmiony jest sondą To, że nie chodzi jest następstwem neurologicznym po niedotlenieniu mózgu, które spowodowała sepsa – opowiadają rodzice Dawida.

Szpital nie ukrywa, że igła chirurgiczna została zaszyta w ciele dziecka i pozostawiona w nim przez prawie pięć miesięcy. Powstałych zakażeń nie wiąże jednak z tym faktem. Oficjalnie odmówiono nam wypowiedzi przed kamerą na ten temat. 

Rozmowa z przedstawicielem dyrekcji szpitala, nagranie z ukrytej kamery:

Przedstawiciel: Co ja mam komentować? Fakty są takie, było, zostało wyjęte i tyle.
Reporter: Oni chcą...
Przedstawiciel: Niech chcą, mają prawo. Mają prawnika, są biegli i sąd to oceni. Igła była.
Reporter: Przez to sepsa się pojawiała?
Przedstawiciel: Sąd będzie się tym zajmował.
Reporter: A jak to możliwe, że igła została w ciele dziecka.
Przedstawiciel: Takie rzeczy niestety się zdarzają.
 
- Szpital stwierdził, że zakażenia wewnątrz szpitala nie są niczym nowym, a samo zaszycie igły nie spowodowało żadnych negatywnych skutków. O ile zniwelowanie wady serca się udało, o tyle skutkiem operacji było przedostanie się bakterii sepsy, co spowodowało niewydolność wielonarządową i niedotlenienie – mówi Adam Chorzępa, pełnomocnik rodziców Dawida.

Rodzice Dawida wydają około dwóch tysięcy złotych na comiesięczną rehabilitację syna. Postanowili, że sądownie zażądają od lecznicy zadośćuczynienia i odszkodowania.  Szpital nawet ich nie przeprosił za zaistniałą sytuację.

- Kwota roszczeń może sięgnąć miliona złotych – mówi Adam Chorzępa, pełnomocnik rodziców Dawida.

- Dla mnie sprawa jest jednoznaczna. Nastąpiła szkoda, za szkodę trzeba przeprosić i ją naprawić. Po przeanalizowaniu materiału wina szpitala jest ewidentna – uważa Piotr Lisowski, karnista z Akademii Polonijnej w Częstochowie.

- Myśleliśmy, że będziemy mieli inne problemy, że Dawid będzie malował po ścianach, wysypie ziemię z kwiatków, czy zbije kubek, a nie coś takiego – rozpacza Iwona Kołodziejczuk. *

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl