Nie ma ciał - jest dożywocie

Historia Mariusza B. mrozi krew w żyłach. Mając 14 lat służył do mszy, później uwikłał się w miłosny trójkąt i został ojcem, a następnie zamordował cztery osoby. Zapadł wyrok w jednej z najgłośniejszych spraw ostatnich lat. 34-letni dziś Mariusz B. został skazany na dożywocie za uduszenie księdza, męża i córki swojej kochanki oraz jej znajomego. Ciał ofiar nigdy nie odnaleziono.

Warszawa. Kościół św. Wojciecha na Woli. W połowie lat 90-tych zaczęła się tam jedna z najmroczniejszych zbrodni w historii Polski. Wikarym był tam wtedy niespełna 30-letni wówczas ksiądz Piotr Szepietowski.

W 1994 roku ksiądz Piotr poznaje 14-letniego wówczas chłopca - Mariusza B. Zaprzyjaźniają się. Chłopak przez trzy kolejne lata służy do mszy jako ministrant. Pomaga w przygotowaniach dzieci do pierwszej komunii. Śpiewa w chórze. Tam ksiądz zapoznaje go z państwem D.: Małgorzatą, Zbigniewem oraz ich nastoletnią córką Olą.

- To był nasz biedny chłopak – mówi o Mariuszu B. Genowefa Stępień, matka zamordowanego Zbigniewa. - Syn go przygarnął, pomagaliśmy mu, a że później tak się stało… W mojej głowie się nie mieści. Ja nie przypuszczałam, że moja synowa może z takim zerem! Przecież, on jest 14 lat od niej młodszy – opowiada. 

- Oni wspólnie tworzyli rodzaj rodziny, jednocześnie łączyły ich również stosunki seksualne – dodaje Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Reporter: Doszło do trójkąta…
Prokurator Nowak: Tak.
Reporter: Czy ta starsza córka wiedziała, że takie dziwne relacje panują między nimi? Prokurator: Oczywiście, że tak.
Reporter: Zwykłemu człowiekowi coś takiego nie mieści się w głowie.
Prokurator: Można to nazwać wprost: były to stosunki o charakterze patologicznym.

Kiedy Mariusz B. ma 17 lat, Zbigniew i Małgorzata przygarniają go pod swój dach. Razem tworzą erotyczny trójkąt. Romans szybko wymyka się spod kontroli. Rok później Małgorzata rodzi kolejną córkę - Wiktorię. Biologicznie to córka Mariusza. Zgodnie z prawem jej ojcem jest jednak Zbigniew.

- Zbigniew D. był taką wyraźną przeszkodą dla Mariusza B. w ustatkowaniu swojego życia. Był mężem jego partnerki, był formalnym ojcem jego dziecka – mówi Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- W tym układzie granice i role, kto jest kim, były niezwykle skomplikowane. Czyli: kto jest mężem, kto kochankiem, a kto ojcem. I to wszystko się skumulowało – mówił podczas rozprawy Marek Celej, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie.

11 kwietnia 2006 roku Zbigniew i jego starsza córka Ola znikają. Ich telefony po raz ostatni logują się w okolicach Pułtuska, w pobliżu ogródków działkowych. Swoją altankę ma tam bliski kuzyn skazanego za morderstwo Mariusza B., 28-letni Krzysztof R.

- Przyjechały dwa samochody. W jednym był Mariusz B. i pan Zbigniew, a w drugim Krzysztof R. i córka Zbigniewa, Aleksandra. Obie osoby miały broń przy głowie. Mariusz zaprowadził pana Zbigniewa do środka i go udusił. Następnie wyszedł z domu i zaprowadził do niego jego córkę Aleksandrę. Popełnił taką samą zbrodnię. Rolą Krzysztofa R. było posprzątanie po tej całej zbrodni. Zlikwidować ślady, podpalając miejsce zbrodni, czyli dom – opowiada Artur Górski z Magazynu Focus Śledczy.

- Tu nie było żadnego morderstwa. Wie pan, jak się bierze pałę, torbę z kałem i się na głowę wkłada… I pan by się przyznał do wszystkiego, jakby pan tyle dostał, co mój syn dostał – twierdzi ojciec Krzysztofa R., skazanego za współudział w poczwórnym zabójstwie.

- Tam była wanna, w której prawdopodobnie rozpuścili ich ciała. Moja wnuczka najukochańsza… - rozpacza Genowefa Stępień, matka zamordowanego Zbigniewa.

Jaką rolę odegrała żona pana Zbigniewa?

- W mojej ocenie Małgorzata od początku dostarczała Mariuszowi B. alibi, które było fałszywe – mówi Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- Zamordowana została jej córka, mąż, a ona zaraz poszła na kurs tańca. Po co poszła? Żeby poznać następną ofiarę – uważa  Jan Szepietowski, brat zamordowanego księdza Piotra.

W sprawie zaginięcia Zbigniewa i Oli rozpoczyna się śledztwo. Nie przynosi jednak żadnych efektów. Niecały rok później równie tajemniczo znika 55-letni Henryk S. Partner taneczny Małgorzaty. Chwilę wcześniej odwozi ją do domu. Ostatni raz widziany jest na parkingu tuż przed swoim blokiem.

- Poszedł w kierunku bloku, to jest jakieś 150 metrów. Dziwnym trafem tam nie dotarł – mówi Artur Górski z Magazynu Focus Śledczy.

- Był to mężczyzna przystojny, ustatkowany, z dorobkiem, bardzo dobrze zarabiający, osoba która w sposób oczywisty jest rywalem wobec Mariusza B. – opowiada Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Tej samej nocy, kiedy znika pan Henryk, ktoś wypłaca z jego konta kilka tysięcy złotych. Półtora roku później znika kolejna osoba, również związana z Mariuszem B. i Małgorzatą. 6 grudnia 2008 roku swoją ostatnią mszę odprawia ksiądz Piotr Szepietowski. Ten sam, który poznał ich ze sobą czternaście lat wcześniej.

Trzy miesiące po zaginięciu odnajduje się samochód księdza. Stoi zaparkowany kilka ulic dalej. Śledczy zabezpieczają w nim ślady zapachowe. Okazuje się, że należą do Mariusza B.

- Biegły stwierdza, że musiał on przebywać w tym samochodzie nie później, niż w ciągu 7 ostatnich dni – informuje Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- Zapach B. znaleziono za kierownicą i z tyłu na siedzeniu. Związał bratu ręce i nogi taśmą przylepną, zakneblował, i udusił - opowiada Jan Szepietowski, brat zamordowanego księdza Piotra.

We wrześniu 2009 roku Mariusz B. i Krzysztof R. zostają zatrzymani. Kilka godzin później Mariusz B. przyznaje się do czterech zbrodni. Ze szczegółami opisuje, jak udusił pana Zbigniewa, Henryka, Olę i księdza Piotra. W przypadku księdza twierdzi, że motywem była zemsta. Jako ministrant miał być bowiem przez niego molestowany.

- Piotrek już nie może nawet słowa powiedzieć na swoją obronę, prawda? A kogo jest najłatwiej oczernić? Zmarłych – mówi Barbara Szepietowska, bratowa zamordowanego księdza.

Mariusz B. szybko wycofał się ze swoich zeznań. Dziś twierdzi, że wymusili je torturujący go policjanci. Nie przyznaje się do winy. Nie chce zdradzić, gdzie ukrył ciała ofiar. Kilka dni temu w jego sprawie zapadł długo wyczekiwany wyrok. Dokładnie w rocznicę pierwszej ze zbrodni.

- Wina oskarżonych w ogóle nie budzi żadnych wątpliwości. Mariusz B. w sposób wyrafinowany, zaplanowany, bezwzględny pozbawił życia czworga ludzi. Kara dożywotniego pozbawienia wolności pozostaje w zgodzie ze społecznym poczuciem sprawiedliwości – uzasadnił wyrok sędzia Marek Celej z Sądu Okręgowego w Warszawie.

- Będzie składana apelacja – zapowiedział Jan Woźniak, obrońca Mariusza B.

Za każde z czterech zabójstw Mariusz B. został skazany na dożywocie. Krzysztof R. za pomoc w zbrodniach usłyszał wyrok dziewięciu lat więzienia. Słuchając wyroku Mariusz B. uśmiechał się. Sąd skierował też do prokuratury wniosek w sprawie fałszywych zeznań składanych przez Małgorzatę.

- Jest to niewątpliwie sprawa wyjątkowa, poszlakowa, należy zachować czujność do końca – mówi Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- Jestem pewna, że on ich zamordował. Jakby ich uniewinnili, to ja nie wiem. Ja się mogę otruć, zabić. Bardzo bym źle myślała o sądzie – komentuje Genowefa Stępień, matka zamordowanego Zbigniewa.

- Wybudowaliśmy symboliczny grób. Stawiamy lampki, modlimy się. Najgorzej, że nie wiadomo, gdzie jest ciało. Może gdzieś się poniewiera, to jest najgorsze – podsumowuje Jan Szepietowski, brat zamordowanego księdza.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski, współpraca: Izabela Kondracka

rzalewska@polsat.com.pl