Wyszedł z ośrodka - może umrzeć z głodu
Tadeusz Pacholec wyszedł niezauważony z prywatnego ośrodka koło Radomia, gdzie trafił po poważnym urazie głowy. Mężczyzna ma zaniki pamięci. Od tygodnia nie ma z nim żadnego kontaktu. Jego najbliżsi rozpoczęli dramatyczne poszukiwania. Boją się, że może umrzeć z głodu.
Jadwiga i Tadeusz Pacholcowie mieszkają w Radomiu. Małżeństwem są od trzydziestu dwóch lat. Mają dwóch synów. Przez lata wszystko układało się pomyślnie. Niestety, lutym tego roku pan Tadeusz miał wypadek, spadł ze schodów.
- Poważny uraz głowy, złamanie podstawy czaszki, krwiak, bardzo duże uszkodzenia - opowiada o mężu pani Jadwiga.
Pan Tadeusz po wypadku natychmiast trafił do szpitala. Niestety, obrażenia głowy były tak duże, że sześćdziesięciodwuletni mężczyzna ma zaniki pamięci. Rodzina za wszelką cenę zaczęła walczyć o jego zdrowie.
- Ciężko się patrzy na człowieka, któremu się coś tłumaczy, a on nie wie, o czym mówisz. Tym bardziej, że jest to najbliższa osoba - rozpacza Łukasz Pacholec, syn pana Tadeusza.
Pan Tadeusz wymagał specjalistycznego leczenia. Rodzina postanowiła więc kilkanaście dni temu umieścić mężczyznę w jednym z prywatnych zakładów opiekuńczo-leczniczych niedaleko Radomia. Za pobyt pana Tadeusza w ośrodku rodzina płaciła ponad 2 tysiące złotych.
- Zajęcia prowadzi tam psychiatra, neurolog… Pomyśleliśmy, że tam będzie pod szerszą, kompleksową opieką. Planowaliśmy, żeby po jakimś okresie zaczął wracać do domu na weekendy, żeby przypominał sobie - mówi pani Jadwiga.
Rodzina wierzyła, że oddała pana Tadeusza w dobre ręce. Niestety, kilka dni temu okazało się, że mężczyzna bez żadnego problemu ośrodek opuścił. Pani Jadwiga wraz z synami nie może uwierzyć w to, co się stało.
- Dzwoni policja pytając, czy wiem, że mąż zaginął. Nie wiedziałam, o co chodzi. Usłyszałam, że mąż uciekł. Właściciel ośrodka nie bardzo chciał ze mną rozmawiać, pytałam go dlaczego mnie nie powiadomił - opowiada pani Jadwiga.
- Właściciel powiedział, że panie umyły podłogę, zostawiły, żeby wyschła i poszły sobie gdzieś. Okno było otwarte, tata wziął krzesło i wyszedł - mówi Tomasz Pacholec, syn pana Tadeusza.
Właściciel ośrodka nie zgodził się na oficjalną wypowiedź przed kamerą. Rodzina, znajomi oraz policja rozpoczęli akcję poszukiwania pana Tadeusza. Szukali wszędzie, rozwieszali plakaty. Niestety, niewiele to dało.
- Byłem na dworcach PKP, PKS, plantach, sprawdzałem uliczki, zakątki i nic - mówi Ryszard Basiński, szwagier pana Tadeusza.
- Wykorzystane były psy tropiące. Z biegiem czasu trop jest jednak nie do uchwycenia - dodaje Alicja Śledziona z Komendy Wojewódzkiej Policji W Radomiu.
O zaginięciu pana Tadeusza wiadomo jedynie tyle: mężczyzna opuścił ośrodek tydzień temu wieczorem, najprawdopodobniej był na jednej ze stacji benzynowych. Potem wsiadł do autobusu i trafił do miejscowości Jedlanka niedaleko Radomia. Tam, na jednym z przystanków trop się urywa.
- Z tego, co wiem, koleżanka mówiła, że był u nas w nocy, choć nie jest pewna, czy to on, bo stał tyłem - opowiada pracownica baru w Jadlance.
- Wątpię, żeby go ktoś na ”okazję” wziął, bo on teraz po tych lekach sprawia wrażenie bezdomnego. Ma kilkudniowy zarost, brudne ciuchy. Większe prawdopodobieństwo, że się błąka bez celu - mówi zrozpaczony Tomasz Pacholec, syn pana Tadeusza.
Do dziś nikt nie wie, gdzie jest chory pan Tadeusz. Zrozpaczona rodzina obawia się o jego zdrowie, a nawet życie.
- Trudno jest przewidzieć jakikolwiek jego ruch. Do końca mam nadzieję, że się znajdzie, bo to jest bardzo silny człowiek - mówi Łukasz Pacholec, syn pana Tadeusza.
- Tragedia, strasznie nam ciężko, może on gdzieś umiera z głodu - rozpacza Jadwiga Pacholec, żona pana Tadeusza.*
* skrót materiału
Reporterka: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz