Walczyli z nowotworem, którego nie było

Lekarze Szpitala Św. Wincentego a Paulo w Gdyni zdiagnozowali u pani Katarzyny nowotwór złośliwy węzła chłonnego. Kobieta spisała testament, pożegnała się z synem i poddała się wyniszczającej organizm chemioterapii, która w dodatku nie pomogła. Zrozpaczona kobieta zrobiła testy w Centrum Onkologii w Warszawie i okazało się, że nowotworu nigdy nie miała!

34-letnia Katarzyna Kurz, matka 9-letniego Nikodema, rok temu zgłosiła się do szpitala Św. Wincentego a Paulo w Gdyni z wysypką i powiększonymi węzłami chłonnymi. Zrobiono biopsję i kobietę wypisano do domu. Dwa tygodnie później świat pani Katarzyny legł w gruzach.  Wyniki badań wskazywały na nowotwór złośliwy.

- Poinformowano mnie, że jest nowotwór złośliwy węzła chłonnego. Reakcja była okropna, bo tata zmarł dwa lata wcześniej też na nowotwór. Brał chemię i radioterapię. Jednego dnia trafił do szpitala, a na drugi dzień zmarł. Dla mnie to był wyrok, nie spodziewałam się takiej diagnozy – wspomina pani Katarzyna.

- Zadała mi pytanie, czy w razie czego, jak jej się nie uda wyzdrowieć, to zajmę się jej dzieckiem – rozpacza Kamila Bendik, kuzynka pani Katarzyny.

Kobietę skierowano do kolejnego gdyńskiego szpitala na oddział onkologiczny. Zdaniem tamtejszych lekarzy jedyną nadzieją na wyzdrowienie była chemioterapia.

- Bałam się tej pierwszej chemioterapii, wysłałam dziecko z domu. Oczywiście, w dzień wyjazdu syna pożegnanie było okropne… potem pisanie testamentów i takie rzeczy – wspomina pani Katarzyna.

- Po tej chemii leżała w domu tydzień czasu. Nie mogła wstać z łóżka, nie miała siły, cały czas wymiotowała, nic nie jadła, była załamana tym wszystkim – opowiada Michał Grzesiak, partner pani Katarzyny.

W tym samym szpitalu wykryto kolejne guzy, tym razem w klatce piersiowej. Jak się później okazało powiększały się pod wpływem chemioterapii. Potrzebna była kolejna biopsja.

- Była już w takim stanie, że pozostało jej tylko przygotować się na najgorsze. Miała spisany testament, wszystkie pełnomocnictwa, nie musiała się martwić o dziecko – opowiada Kamila Bendik, kuzynka pani Katarzyny.

Pani Katarzyna nabrała podejrzeń co do diagnozy gdyńskich lekarzy. Postanowiła swoje wyniki skonsultować w Centrum Onkologii w Warszawie.

- Wyniki badań przeprowadzonych w Centrum Onkologii na podstawie tych samych próbek, które dostarczyła pacjentka, nie wykazały cech nowotworowych – mówi Joanna Komolka, rzecznik Centrum Onkologii im. Marii Skłodowskiej – Curie w Warszawie.

- Nigdy nie byłam chora na nowotwór! Takie dokumenty otrzymałam z onkologii z Warszawy – opowiada pani Katarzyna.

- Popłynęły łzy ze szczęścia. Z drugiej strony niepotrzebnie zatruli jej organizm, całe to cierpienie, patrzenie na nią, ile to jej sprawia bólu, spisywanie testamentu, wszystko było niepotrzebne, bo nic jej nie było – dodaje Kamila Bendik, kuzynka pani Katarzyny.

Jakie spustoszenia poczyniła chemioterapia w organizmie - czas pokaże. Z czasem również dowiemy się, czy ktoś za to odpowie. Pani Katarzyna właśnie wystąpiła z roszczeniami do wszystkich placówek, w których była diagnozowana i leczona.

- W mojej ocenie mamy do czynienia z ewidentnym błędem medycznym. Najgorsze jest to, że podmioty, które są za niego odpowiedzialne, umywają ręce – mówi Krzysztof Koziarski, adwokat pani Katarzyny.

- Z zawodowego punktu widzenia uważam, że postępowanie było lege artis, nie było żadnego błędu medycznego, przynajmniej w naszej jednostce – powiedziała nam Jolanta Kłobukowska, kierownik Oddziału Chorób Wewnętrznych w Szpitalu Św. Wincentego a Paulo w Gdyni.

Dostaliśmy również oficjalne stanowisko laboratorium Baltic Medical, które wykonywało badanie i rozpoznało nowotwór:

„Diagnoza, o którą pani pyta, została wykonana na nasze zlecenie w Zakładzie Patomorfologii Gdyńskiego Centrum Onkologii (Szpitala im. PCK w Gdyni Redłowie) z którym współpracujemy. W naszym odczuciu rozpoznanie w Gdyńskim Centrum Onkologii zostało wykonane zgodnie ze sztuką patomorfologiczną.”

- Nie sądzę, żebyśmy aż taki błąd mogli popełnić, nie sądzę. W dniu dzisiejszym to jest takie trochę gdybanie, dlaczego, co i jak. Nie wiem, aż mi trudno w to uwierzyć, ale wszystko może się zdarzyć – mówi Barbara Kawińska, dyrektor ds. medycznych Szpitala Morskiego im. PCK w Gdyni Redłowo.

Pani Katarzyna dostała drugie życie. Ale to nie koniec rodzinnych tragedii. Kilka miesięcy temu jej syn złamał rękę. Badanie wykazało, że w kości jest kilkucentymetrowy ubytek.

- Podejrzewają, że to włókniak niekostniejący. To nowotwór o bardzo łagodnej postaci, niemający tendencji do złośliwości, ale zaczyna się dramat, bo teraz syn został skierowany do szpitala, będzie biopsja, oczekiwanie na wyniki – mówi pani Katarzyna.

Nikodem prawdopodobnie będzie musiał przejść przeszczep kości. Prawdopodobnie, bo pani Katarzyna dzisiaj nie jest pewna już niczego. Na pewno będzie konsultować badania w różnych placówkach, niestety na swój koszt.

- Jeden lekarz mi powiedział, że mam się cieszyć, że żyję. Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że bardziej powinnam się cieszyć, że mnie nie zabiliście – podsumowuje pani Katarzyna.*

* skrót materiału

Reporterka: Agnieszka Zalewska

azalewska@polsat.com.pl