Przyszli po pieniądze – urzędnicy uciekli

Urzędnicy z Radzynia Podlaskiego zbudowali miejską bibliotekę kosztem budowlańców. Główny inwestor wziął do pomocy kilku podwykonawców i nie zapłacił im za pracę. Poszkodowani zgłosili się więc do urzędników, a ci - choć niemal codziennie widzieli ich na budowie - uznali, że o podwykonawcach nic nie wiedzą i nie zapłacą!

Krzysztof Buławski, jako podwykonawca stracił około 30 000 zł.
Włodzimierz Kulenty około 145 000 zł.
Marcin Wilk - 240 000 zł.
Jacek Depa - około 100 000 zł.
Mirosław Ryszkowski -  40 000 zł.

Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy Urząd Miasta w Radzyniu Podlaskim rozpoczął budowę biblioteki publicznej. Głównym wykonawcą, wyłonionym w przetargu, została lubelska firma Cezar. Ta wzięła sobie podwykonawców – kilka firm z województwa lubelskiego.

Wszystko szło dobrze do czasu, kiedy główny wykonawca przestał podwykonawcom płacić. Wtedy wystąpili do urzędu miasta. Tam czekała ich niespodzianka.

- Urząd miasta odpowiedział, że nie zapłaci nam, ponieważ nie zna nas, nie wie kim jesteśmy i co tu robimy. Udaje, że nie wiedział, o co chodzi – mówi Marcin Wilk, podwykonawca.

- Pracownik urzędu, pan Mazurek, codziennie był na budowie kilka razy i widział nas.  Przecież rozmawialiśmy, uzgadnialiśmy szczegóły co robić, jak robić. Był także inspektor nadzoru, wiedział o mnie, o wszystkich podwykonawcach. A tu raptem, jak wezwanie do zapłaty wystawiłem, to urząd miasta odpisał, że mnie nie zna, pierwszy raz o mnie słyszy, to przecież kpiny – mówi Mirosław Ryszkowski, podwykonawca.

Okazało się że główny wykonawca według umowy miał pracować sam, bez podwykonawców…

- Kierownik z firmy Cezar zapewniał nas, że jesteśmy zgłoszeni do rzędu miasta jako podwykonawcy – mówi Mirosław Ryszkowski, podwykonawca.

Udało nam się porozmawiać z Arkadiuszem Matułą z firmy Cezar.

Reporterka: Urząd upiera się, że pan zapewniał, że podwykonawców nie będzie, że będzie pan to robił jako główny wykonawca?
Przedstawiciel firmy Cezar: Absolutnie nie. Umowa dołączona do przetargu określała jasno, na jakich warunkach możemy brać podwykonawców. Natomiast w momencie jej podpisywania, urzędnicy dali inną umowę, która miała wykasowane wszystkie zapisy odnośnie podwykonawców.

- Ewidentnie obydwie strony wiedziały, o co chodzi. Była zmowa milczenia, aby nam nic nie mówić, nas tylko klepać po plecach, kazać nam wykonywać pracę, inwestować nasze prywatne pieniądze – uważa Marcin Wilk, podwykonawca.

Próbujemy ustalić, czy urzędnicy naprawdę nie rozpoznają swoich podwykonawców. Razem z budowlańcami idziemy do wydziału inwestycji.

Budowlańcy do urzędników: Panowie: znamy się czy się nie znamy?
Urzędnik: Jako naczelnik wydziału powiem, że nie będziemy udzielać informacji. Do tego upoważniony jest rzecznik prasowy, czyli zastępca burmistrza pan Kałuski.

Zgodnie z zaleceniem szukamy burmistrza. Mimo iż byliśmy w urzędzie w godzinach przyjęć dla mieszkańców, nie było nikogo, kto mógłby z nami porozmawiać o sprawie. Gabinet burmistrzów odwiedziliśmy trzykrotnie:

Marcin Wilk, podwykonawca: Czy może pani zadzwonić do zastępcy burmistrza? Wybiegł nam, uciekł. Wsiadł do samochodu i odjechał.
Pracownica urzędu: Przed chwilą dzwoniłam.
Reporterka: Może właśnie wtedy uciekał?
Budowlaniec: Wszedł do budynku, zobaczył, że stoimy i się cofnął. Jak wybiegłem za nim, to już go nie było. To są jakieś kpiny? To są tchórze nie ludzie! Wiceburmistrz ucieka przed nami jak pies!

Oszukani podwykonawcy są w katastrofalnej sytuacji finansowej. Zgłosili sprawę do prokuratury.

- Prokurator uznał, że należy w tej sprawie wszcząć śledztwo i taka decyzja zapadła 12 maja 2014 roku – informuje Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

- Cała moja umowa opiewała na prawie 400 000 zł. Zaciągnąłem kredyt i żeby teraz go spłacić, jestem zmuszony sprzedać dom. A urząd czuje się bezkarny i robi co chce – podsumowuje Marcin Wilk, podwykonawca.*

* skrót materiału

Reporterka: Irmina Brachacz

ibrachacz@polsat.com.pl