Jedenaścioro dzieci i skromny zasiłek

Mąż pani Beaty zginął potrącony przez samochód niespełna miesiąc temu. Kobieta została sama z jedenaściorgiem dzieci w domu, który wymaga remontu. Ze względu na dzieci, pani Beata pracować nie może. Będzie musiała utrzymać rodzinę z zasiłków. Dwa tys. zł to kropla w morzu potrzeb.

45-letnia Beata Fronc z Roztoki wychowuje jedenaścioro dzieci. Jej mąż pracował za granicą, w Niemczech. Mężczyzna był jedynym żywicielem rodziny.

- 10 lat temu zdecydował się na wyjazdy, bo to już było 8. dziecko. Trzeba było rzucić ziemię i wziąć się za coś konkretnego. Były różne sytuacje, ale na pewno było 100 razy lepiej jak był, niż jak go nie ma – mówi pani Beata.

- Przyjeżdżał i zaraz znowu jechał, nawet jak go nie było, to żyło się normalnie. Pieniądze wysyłał, czy coś tam – opowiada Mariola Fronc, 19-letnia córka pani Beaty i pana Jana.

29 kwietnia tego roku Jan Fronc zginął w wypadku samochodowym, tuż obok swojego domu. Prokuratura Rejonowa w Chełmie prowadzi postępowanie w tej sprawie. Pani Beata została bez środków do życia.

- Powiedział, że idzie do mamy, ja musiałam odebrać samochód od mechanika. Gdy byłam na miejscu, dostałam telefon, że potrącił go samochód. Nie chciałam wierzyć, że on nie żyje – mówi pani Beata. 

Pani Beata nie może pójść do pracy. Dziewięcioro dzieci wciąż jest niepełnoletnich i musi się nimi zajmować. Do tej pory kobieta nie korzystała z państwowej pomocy, jednak teraz musi, bo po śmierci męża nie ma z czego żyć.

- To jest kwota nieco ponad 1900 zł. Jest to trochę bolące, bo to rodzina wielodzietna, a dodatek dla matki samotnie wychowującej dzieci wynosi tylko 340 zł – mówi Jolanta Bureć z Ośrodka Pomocy Społecznej w Żmudzi.

- Jak mąż pojechał, to przywiózł mi te 8 - 12 tysięcy złotych. Różnica jest kolosalna. A są opłaty. Za światło mamy w tej chwili 800 zł do zapłacenia pierwszej raty, a przecież trzeba trzy bilety miesięczne do Chełma kupić, to jest ponad 400 zł – opowiada pani Beata. I dodaje:

Dzień zaczynam od godziny 5, muszę wstać obudzić dzieci, kanapkę naszykować. Potem idą do szkoły, a ja zostaję z małą. Mam pranie, sprzątanie, gotowanie. Zupę to wiadomo, 10- litrowy garnek trzeba, żeby to wszystko wykarmić, kotlety i sos na drugie danie. Jak w wojsku, pluton trzeba obdzielić.

Pani Beata oraz dzieci potrzebują pomocy, by godnie żyć. Kobieta sama nie jest w stanie wyżywić całej rodziny. Dzieci nie mają porządnych łóżek i miejsca do odrabiania lekcji.

- Tam każda forma pomocy będzie potrzebna. Wiem, że pani Beata miała w planie założenie centralnego ogrzewania. To jest bardzo duża inwestycja, nie sfinansujemy jej w całości – mówi Jolanta Bureć z Ośrodka Pomocy Społecznej w Żmudzi.

- Trzeba okna powymieniać. Jak wieje wiatr, to firanki chodzą i żadne uszczelnianie nie pomoże. Musimy jakoś to przeżyć. Najgorsze, że podnosząc głowę rano widzę to miejsce, gdzie zginął – opowiada pani Beata. 

- Komputer by się przydał, ale mama mówiła, że kupi. Najbardziej bym chciała, żeby tato był – rozpacza Julia Fronc, 11-letnia córka pani Beaty.*

* skrót materiału

Reporterka: Klaudia Szumielewicz

kszumielewicz@polsat.com.pl