Pożycza pieniądze, odbiera mieszkania

Dramat dłużników. Trzy rodziny z Warszawy trafią na bruk przez prywatną pożyczkę u Pawła T. W zamian za pieniądze dłużnicy podpisali u notariusza akt notarialny sprzedaży swoich mieszkań. Ludzie twierdzą, że zostali oszukani, bo ich lokale miały być tylko zabezpieczeniem pożyczki. Teraz Paweł T. próbuje zmusić ich do wyprowadzki.

- Każdy jest głuchy, ślepy, nikt się tym nie interesuje. Ja już 4 lata walczę o to mieszkanie – rozpacza Ewa Dybał.

- Przecież ja bym się nie zgodziła, gdybym usłyszała, że to sprzedaż mieszkania. To miało być pod zastaw mieszkanie, cały czas tak było mówione – dodaje Ewa Wilczyńska.

Tragedia, którą przeżywają trzy rodziny z Warszawy ma jeden wspólny mianownik. Wszystkie kilka lat temu, z różnych powodów wpadły w spirale długów. Długów, z których nie potrafiły wyjść.

- Długi się wzięły z naszej choroby. Straciłem pracę, a banki nie chciały udzielić już kredytu – mówi Ryszard Wilczyński, który stracił mieszkanie.

W podobnej sytuacji jest Beata Myślińska: Moja historia zaczęła się od długów bankowych. Moje dochody były dość wysokie, banki udzielały mi kredytów. Miałam jednak ciężką sytuację osobistą. Nie potrafiłam sobie z nią poradzić. Jedni piją, a ja po prostu kupowałam – opowiada. 

- Ja pracowałam, a moja matka zajmowała się córką, żeby podołać. Całe życie byłam sama. Nikt mi nic nie dał za darmo. Pomimo długów, jakoś przędłam. Z tysiąc złotych świata człowiek nie zawojuje – dodaje Ewa Dybał, którą również czeka eksmisja.

Zdesperowane rodziny rozpaczliwie szukały rozwiązania. Banki nie udzielały im już kolejnych kredytów. Dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie rodziny trafiły do tego samego człowieka, który zaproponował im prywatną pożyczkę.  I tu zaczął się prawdziwy koszmar ludzi, którzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.

- Znalazłam w internecie doradcę finansowego, który powiedział, że pomoże mi w mojej sytuacji. Zwodził mnie przez pół roku, mówił, że znajdzie osobę, która udzieli mi kredytu prywatnego. Powiedziałam, że nie stać mnie na pokrycie rat kredytowych, że znalazł się człowiek, który udzieli mi pożyczki prywatnej pod zastaw lokalu. Pożyczyłam 150 tys. zł – mówi Beata Myślińska.

- Mięliśmy 85 tys. zł długu, chcieliśmy wziąć 100 tys. zł pożyczki, żeby ten dług spłacić. Znalazłam taką agencję finansową – opowiada Ewa Wilczyńska. Jej mąż pan Ryszard dodaje: Pracowała tam pani Z. Powiedziała, że ma takiego pana, który nazywa się T., który pomaga ludziom. Jest bardzo dobry i pomógł już wielu osobom. Miał nam pożyczyć 100 tys. zł pod zastaw mieszkania, a my mamy spłacić go, jak dostaniemy kredyt w banku.

- Na portalu randkowym poznałam Pawła T., naganiacza. Wiedział o mnie wszystko: że mieszkam sama z dzieckiem, że mam przyznane alimenty, ale ich nie dostaję, że pracuję i mam zadłużone mieszkanie na 10 tys. zł – mówi Ewa Dybał.

Mechanizm działania Pawła T. jest prosty. Jego znajoma, pani Z. znajduje zdesperowanych klientów, potrzebujących natychmiast gotówki. Kobieta proponuje usługi Pawła T. Ten daje pieniądze, ale w zamian żąda podpisania aktu notarialnego. Jak się okazuje, w aktach notarialnych nie ma mowy o żadnych pożyczkach, jest za to sprzedaż mieszkania.

- Umówił nas u pani notariusz. W momencie, kiedy akt notarialny został podpisany, mama była już po dwóch wylewach. Ma niedosłuch prawostronny, więc na pewno nie słyszała, co do niej było mówione. Ja tez tam byłam i też nie wiedziałam, bo nie padło słowo „sprzedaż”. Nic takiego – twierdzi Beata Myślińska.

Ryszard Wilczyński: Pan T. wziął nas do notariusza.
Reporterka: Co czytał notariusz?
Pan Ryszard: Nic prawie nie czytał.
Ewa Wilczyńska: Nic. To znaczy on przeczytał, ale bardzo niewiele i nie przeczytał tego, że jest to sprzedaż mieszkania.
Reporterka: Kiedy zorientowaliście się, że to jest sprzedane?
Pani Ewa: W domu.

- Nic nie rozumiałam u notariusza. Ja jak przyszłam do domu, to zaczęłam czytać ten akt notarialny. Mówię: Boże kochany, ja chyba sprzedałam mieszkanie! – opowiada Ewa Dybał.

Akty notarialne sprzedaży mieszkań zostały podpisane w 2010 roku. Wszyscy, którzy poczuli się oszukani, złożyli doniesienia do prokuratury. Nie są jedynymi, którzy w ten sposób stracili mieszkania. Dziennikarka Gazety Wyborczej od 4 lat śledzi mechanizmy działania Pawła T.

- Do mnie dotarło już 9 osób, które zostały poszkodowane przez tego samego lichwiarza, Pawła T. Ma kilku pośredników w firmach doradczych. Ma również pośredników innego typu, którzy na portalach randkowych wyszukują kobiety. Znam dwie takie sprawy. Mało tego, to nie jest tylko pan Paweł T., tak działa cała rodzina. Jego była żona zajmuje się tego typu działalnością, mieszkania przejmuje jego syn, sprawami tymi również zajmuje się jego córka. Działa jako „słup” do przejmowania takiego mieszkania, czyli bycia potencjalnym klientem. On ma firmę, która nazywa się K. jest wpisana do KRS-u – opowiada Małgorzata Kolińska-Dąbrowska, dziennikarka Gazety Wyborczej.

Udaliśmy się do siedziby firmy K. Drzwi były zamknięte. Zadzwoniliśmy pod wskazany numer telefonu. Odebrał mężczyzna, który twierdzi, że Paweł T. nie ma z tą firmą nic wspólnego.

- Na temat Pawła T. nigdzie nie można uzyskać informacji, bardzo kryje się ze swoim życiem prywatnym, trudno znaleźć np. jego zdjęcie. Jest sprytnym lichwiarzem, człowiekiem, który potrafi innymi manipulować, który prowadzi w tej chwili w Warszawie chyba dwa lombardy – dodaje Małgorzata Kolińska-Dąbrowska, dziennikarka Gazety Wyborczej.

W miejscu, gdzie miał znajdować się lombard Pawła T. trwa budowa bloku mieszkalnego. W prywatnym mieszkaniu również nie zastaliśmy mężczyzny. Jego ofiary żyją w ciągłym strachu, bo T. próbuje zmusić ich do opuszczenia lokali. Wszyscy mają już sądowe nakazy eksmisyjne.

- Oni sobie wchodzą jak do siebie. U mnie trzy dni nocował z synem – mówi Ewa Dybał.

- Awantury były bez przerwy, grozili że nas wyniosą, bandę na nas naślą z Wołomina – wspomina Ewa Wilczyńska.

- Miałyśmy najścia na mieszkanie co dwa tygodnie albo nawet co tydzień. To było wyłamywanie drzwi, okna, wywiercanie zamków. Tutaj się działy cuda. Bardzo pomógł nam Piotr Ikonowicz – opowiada Beata Myślińska.

- To są sceny jak z czeskiego filmu. Kiedyś wyważał drzwi bez asysty komornika, bo żaden komornik już nie chce z nim współpracować, bo wszyscy wiedzą, że to bandzior. Ja puściłem informację w internecie, że proszę o zdjęcie pana T. Zamierzam wywiesić w Warszawie i w połowie Polski plakaty, ostrzegające przed oszustem-lichwiarzem. Nadal mam bardzo dużo klientów, którzy nie śpią po nocach, bo przyjdzie ten bandyta, wyłamie drzwi i wyrzuci z mieszkania - Piotr Ikonowicz z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej.

Wszystkie sprawy prokuratura umorzyła nie dopatrując się znamion przestępstwa. Poszkodowani złożyli wspólne zawiadomienie do prokuratury, walczą też o unieważnienia aktów notarialnych.

- Paweł T. został przesłuchany w charakterze świadka. Oczywiście przedstawiał, że zajmuje się takim pośrednictwem, oferuje spłatę zadłużeń, a w zamian za to te mieszkania zostają sprzedawane. Poszkodowani podnosili, że chcieli zaciągnąć pożyczki na spłatę zadłużenia. Bardzo trudno było wykazać, że nie mieli świadomości dokumentu, jaki podpisują. Przesłuchania notariuszy nie wniosły za wiele do postępowania, albowiem zasłaniali się niepamięcią – informuje Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.

- Czekamy. Nie wiadomo, co z nami będzie. Czy za tydzień, za dwa nie wyładujemy na bruku? – mówią Ewa i Ryszard Wilczyńscy.

- I co teraz ? Co z dzieckiem? Zabiorą mi córkę, bo nie mam gdzie mieszkać? Tylko dlatego, padłam ofiara przestępstwa? – rozpacza Ewa Dybał.*

* skrót materiału

Reporterki: Małgorzata Frydrych, Iza Kondracka

mfrydrych@polsat.com.pl