Zamiast ratować dziecko, czekali aż umrze
Pani Beacie odeszły wody płodowe w piątym miesiącu ciąży. Lekarze szpitala w Nowym Mieście Lubawskim stwierdzili, że nie ma szans na uratowanie dziecka. Kobieta przeleżała na oddziale całą noc. Zainteresowano się nią dopiero nad ranem. Po 15 godzinach gehenny usłyszała, że jej dziecko nadal żyje i można je ratować w szpitalu w Olsztynie! Niestety, było już za późno.
Pani Beata i jej mąż od kilku lat pracowali w Holandii. Gdy okazało się, że będą mieli dziecko, pani Beata postanowiła urodzić w rodzinnym Nowym Mieście Lubawskim. We wtorek 27 maja, w piątym miesiącu ciąży odeszły jej wody płodowe. Razem z siostrą pojechała do miejscowego szpitala. Jak twierdzi kobieta, już na wstępie zakomunikowano jej, że dziewczynka w jej łonie umiera.
- Lekarz zrobił mi tylko USG i powiedział, że nie ma szans, nic się nie da zrobić. Pielęgniarka zapytała czy będziemy chcieli je pochować, czy do badań oddać. Przez ponad 15 godzin leżałam sama. Tylko mąż był przy mnie, wspierał mnie, bo bym zwariowała. Przez całą noc dostałam tylko jeden zastrzyk przeciwbólowy, nic więcej – opowiada Beata Hryckiewicz.
- Zwolniłem się z pracy i przyjechałem do szpitala. Pielęgniarka powiedziała, że niestety nie udało się i kazała mi przynieść kartonik. Zdziwiłem się, przecież nie mogą dziecka oddać w kartoniku do domu! Do szóstej rano siedziałem z żoną, pielęgniarka nawet nie podeszła, lekarz nie zajrzał, a dziecko żyło! – opowiada Kamil Hryckiewicz.
Jak twierdzą małżonkowie, stanem pani Beaty i jej nienarodzonego dziecka na poważnie nowomiejscy lekarze zainteresowali się dopiero rano. Wtedy też zakomunikowano im, że dziewczynka… żyje. Aby ją ratować, trzeba przetransportować matkę do oddalonego o ponad 80 kilometrów szpitala wojewódzkiego w Olsztynie.
- Kobieta leży całą noc bez opieki, a dopiero na drugi dzień dowiadujemy się, że można ratować dziecko? Te 15 godzin to duża różnica. Może wcześniej udałoby się je uratować? – mówi Kamil Hryckiewicz, mąż pani Beaty.
- Zgodnie z ustaleniami Ministerstwa Zdrowia są poziomy referencyjności. I pacjentki w określonym stanie powinny być leczone w szpitalach o innym stopniu referencyjności. I jeżeli jest taka konieczność, trzeba je tam przekazać - mówi Jan Karwowski, dyrektor szpitala w Nowym Mieście Lubawskim.
Reporter: Tu taka konieczność była, dlaczego nie zrobiono tego?
Dyrektor: Ale zrobiono, przekazano tą panią.
Reporter: Ale dlaczego po 15 godzinach?
Dyrektor: Ale ja nie jestem tego w stanie ocenić.
W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Olsztynie pani Beata spotkała się z zupełnie innym podejściem ze strony personelu, który ponad dobę walczył o życie dziecka. Mimo to, na ratunek było już za późno.
- Starali się jak mogli, cały czas ktoś do mnie zaglądał. Nie byłam sama. Miałam wsparcie duchowe, psychiczne. Pytali, czy chcę porozmawiać ze specjalistą, a tam nic. Jeszcze pielęgniarka do mnie w nocy, dlaczego tak krzyczę i płaczę – opowiada pan Beata.
- Pacjentka powinna była zostać zdiagnozowana, powinny być badania laboratoryjne, wykonane USG i już wtedy byłoby wiadomo, że szansa na przeżycie tego dziecka była naprawdę niewielka. Jedyną szansą była możliwość kontynuowania ciąży, ale powikłania, do których doszło, zagrażały bezpośrednio życiu matki – mówi dr Tomasz Waśniewski z Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Olsztynie.
Pani Beata i jej mąż pochowali córeczkę w rodzinnym grobowcu w Nowym Mieście Lubawskim. Jednocześnie skierowali do prokuratury wniosek o wszczęcie śledztwa przeciwko personelowi miejscowego szpitala.
- Generalnie szpital nie ponosi odpowiedzialności, gdy ktoś zachoruje. Stan pacjentki również był nieokreślony w przybycia do szpitala. Mam nadzieję, że postępowanie było adekwatne do sytuacji – powiedział Jan Karwowski, dyrektor szpitala w Nowym Mieście Lubawskim
- Będę walczył o ukaranie lekarzy. Choćby to latami trwało, to będę walczył. Tak się z ludźmi nie robi, ratuje się ludzkie życie, a nie zostawia na całą noc bez opieki – podsumowuje Kamil Hryckiewicz, mąż pani Beaty.*
* skrót materiału
Reporter: Leszek Tekielski