Przygarnęli sąsiada, 150 tysięcy przepadło

Państwo Stemlerowie w Warszawy odpowiedzieli na apel schorowanego sąsiada, przygarnęli go do siebie i otoczyli opieką. W zamian kupili od niego kawalerkę za 150 tys. zł. Gdy pan Zbigniew zmarł, o mieszkanie upomniała się jego córka. Stelmerowie zostali z niczym, bo sąd unieważnił akt notarialny.

- Skoro mam akt notarialny, to byłem pewny, że jest wszystko w porządku. A okazało się, że aktem notarialnym można sobie tyłek wytrzeć.  Jeżeli notariusz nie jest brany pod uwagę i można z nim zrobić, co chce, to po co ten notariusz istnieje? – pyta pan Stefan Stemler.

Państwo Barbara i Stefan Stemlerowie z Warszawy nigdy nie podejrzewali, że będą uznani za wyłudzaczy. W 2008 r. pan Zbigniew,  ich 75-letni sąsiad z trzeciego piętra,  zaproponował im kupno swojego mieszkania za 150 tysięcy złotych, w zamian za opiekę. 

- Zadzwonił, że ma pilną sprawę do nas, więc przyszliśmy do niego. Powiedział: jak wy byście się zgodzili, to ja bym przyszedł do was – opowiada Barbara Stemler.

- To była jego decyzja. Niejednokrotnie słyszałam, że on by bardzo, żeby miał wsparcie tu na parterze. No i miał. Państwo Stemlerowie jego bardzo szczerze, chętnie przyjmowali, ale nigdy go nie namawiali do tego, żeby oddał im swoje mieszkanie – mówi sąsiadka pana Zbigniewa.

- W dzień przed wyjazdem do notariusza dałem mu pieniądze. Jeszcze mu notariusz wytłumaczyła wszystko, jak to wygląda, co to jest. Zostawiła nas na jakieś 10 minut samych, żeby on się zastanowił, czy chce za te pieniądze to sprzedać. Jak wróciła, to potwierdził decyzję – dodaje Stefan Stemler.

Pan Zbigniew zdecydował się na ten krok, ponieważ miał konflikt z własną córką.  Umowę z sąsiadami potwierdził aktem notarialnym. Dostał za mieszkanie do gruntownego remontu, jak twierdzą Stemlerowie,  150 tysięcy złotych. Przez ostatnie 8 miesięcy życia pana Zbigniewa codzienną opieką, wizytami u lekarza i w szpitalu zajmowali się oni.

- Pojechaliśmy na działkę, to nawet o lasce nie chodził. Rzucił ją i chodził samodzielnie. Do lasu, do sklepu, gdzie jeździliśmy, to on z nami. Dobrze mu było. Powiedział, że nareszcie ma rodzinę – opowiada Barbara Stemler.

- Powiedział, że on się mnie wyrzeka, że nie chce, żebym go odwiedzała, to stwierdziłam, że nie będę go na siłę odwiedzała, bo był ciężko chory na serce. Ja nie chciałam doprowadzić do tego, że z powodu kłótni ze mną coś mu się stanie. Oni wykorzystali chorobę psychiczną mojego ojca, sytuację, w której się znalazł po to, żeby go okraść – powiedziała nam córka pana Zbigniewa. Kobieta nie zdecydowała się na oficjalną wypowiedź przed kamerą.

- Przedtem ojca nie znała. Jak osiem miesięcy ojciec był u nas, to ja bym policję poruszyła, żeby tego ojca znaleźć, a ona nie. A jak ojciec zmarł w Wielką Sobotę, to w pierwszy dzień po świętach był dzwonek do drzwi, chciała klucze do mieszkania – dodaje Barbara Stemler.

Córka pana Zbigniewa po jego śmierci postanowiła upomnieć się o prawa do wyremontowanej przez Stelmerów kawalerki i założyła sprawę w sądzie. Kobieta twierdziła, że cukrzyca i niewydolność krążeniowa doprowadziły do niepoczytalności jej ojca i dlatego sprzedaż mieszkania należy unieważnić. Sprawę wygrała. Nie musiała także zwrócić pieniędzy ze sprzedaży mieszkania.

- Córkę nic nie interesowało, tylko kasa. Psychiczny on nie był, wszystko rozumiał, opowiadał z dawnych czasów i o tym kogo spotkał, znajomych wszystkich rozróżniał - mówi Zbigniew Gera, sąsiad pana Zbigniewa.

- Te schorzenia w postaci cukrzycy, niewydolności oddechowej, krążeniowej mogły mieć wpływ na stan psychiczny zmarłego. Mogły powodować zaburzenia urojeniowe – mówi Katarzyna Kisiel z Sądu Okręgowego w Warszawie.

Państwo Stemlerowie odwołali się od wyroku. Nie potrafią zrozumieć, dlaczego sąd unieważnił akt notarialny tylko na podstawie przypuszczenia, że pan Zbigniew mógł być w momencie jego podpisywania niepoczytalny i nie wezwał sąsiadów jako świadków. Liczą, że tym razem sąd będzie chciał dowiedzieć się, jak naprawdę wyglądało życie pana Zbigniewa.

- Ja mogę z całą stanowczością powiedzieć, że to był najnormalniejszy człowiek na świecie. Nie można mu nic było zarzucić, bardzo logicznie myślał i wiedział czego chce – zapewnia jedna z sąsiadek pana Zbigniewa.

- Wzięli kredyt, zadłużyli się i oddali serce panu Zbyszkowi. To wszystko jest niesprawiedliwe, tak nie powinno być – dodaje Urszula Murasiewicz, sąsiadka pana Zbigniewa.*

* skrót materiału

Reporterka: Milena Sławińska

mslawinska@polsat.com.pl