Dla psów poświęciła wszystko

Sama ze 150 psami. Renata Olszewska wraz ze swoim partnerem wyręcza gminę Annopol i daje schronienie 150 okolicznym psom. W zamian nie dostaje od urzędników ani złotówki. Po naszych reportażach przytulisku pani Renaty pomogli prywatni sponsorzy. Niestety, to wciąż za mało. Wsparcie przydałoby się zwłaszcza teraz, gdy partner kobiety bardzo poważnie zachorował.

Dramatyczną historię pani Renaty opowiedzieliśmy już dwukrotnie: w 2010 i w 2013 roku. Jak sama o sobie mówiła, stała się najbardziej nietypową spadkobierczynią majątku po mamie.

- Wiem, że powiedzą, że wariatka, tak jak o mamie, że śmierdzi psami. Ale mnie to nie przeszkadza. Czasem jak przechodzę koło miejscowego sklepu, to szczękają za mną albo gwiżdżą – opowiadała nam pani Renata.

Kobieta nie przypuszczała, że jej życie tak się potoczy. Studiowała germanistykę. Jej mama - pani Stanisława od 25 lat w Rachowie niedaleko Annopola, prowadziła na swoim prywatnym terenie nieformalne przytulisko dla bezdomnych psów. Sama opiekowała się 200 psami. Już wtedy błagała o pomoc.

Niestety w kwietniu 2011 roku pani Stanisława zmarła na nieleczoną chorobę nowotworową. Z dnia na dzień jej córka, pani Renata musiała zmienić swoje plany życiowe. Razem ze swoim partnerem, panem Waldemarem zamieszkali na terenie przytuliska, żeby opiekować się psami.

Sen z powiek pani Renaty i pana Waldemara spędzały pieniądze na utrzymanie zwierząt. Każda, nawet najmniejsza pomoc była dla nich bezcenna. Nie wystarczały akcje medialne. Potrzebna była stała pomoc z gminy. Burmistrz twierdził, że zabraniają mu tego przepisy. W gminie nie ma jednak schroniska, do najbliższego jest 100 km i ludzie podrzucają psy pani Renacie.

- „Misiek” wyrzucony na osiedlu w Annopolu, „Hultaj” też podrzucony, przez siatkę wrzucony, „Dingo” zostawiony przy przytulisku. Władze gminy tak do tego podchodzą, że sobie radzę, skoro nie interweniuję, nie chodzę do nich przynajmniej raz w tygodniu  – opowiadała pani Renata.

- My nie możemy dofinansowywać takich prywatnych inicjatyw, bo na takich zasadach każdy, kto ma większą liczbę zwierząt, przyszedłby do nas po pieniądze – tłumaczył nam Wiesław Liwiński, burmistrz Annopola.

- Od godziny 6.30 do 9 to sam makaron gotuję. Przed południem trzeba dać psom wodę i namoczony chleb w rosole. Trzeba im posprzątać. Potem nastawiam parnik i gotuję na następny dzień korpusy. Będzie ósma wieczorem. A na drugi dzień od nowa… Nie ma czasu pójść do kina, nie ma czasu pójść do lekarza, bo psy – opowiadał pan Waldemar, partner pani Renaty.

Życie dopisało okrutny scenariusz historii pani Renaty. U pana Waldemara miesiąc temu zdiagnozowano chorobę nowotworową . Mężczyzna leży w stanie ciężkim w Szpitalu Onkologicznym w Lublinie. Pani Renata teraz sama musi sprzątać boksy, gotować i opiekować się 150 psami.

- We dwójkę jakoś dawaliśmy sobie radę, z trudem, bo Waldek pracował od świtu do nocy. W tym roku chciał, żeby następne boksy powstały, a inne były zadaszone. Niestety, tak się wszystko pokrzyżowało. Po reportażu znalazło się dużo osób, które wpłacały pieniądze. Mogliśmy za to kupić cement i panele ogrodzeniowe na boksy. Gmina nie pomogła - opowiada pani Renata.

- Pani Renacie coraz bardziej brakuje sił do pracy. Boimy się, że w pewnym momencie powie dosyć. Potrzebna jest jej jak najszybsza pomoc fizyczna i finansowa. Większość z tych psów jest z Annopola. Ceny za odłowienie jednego psa do schroniska kształtują się w granicach 2 tys. zł. Wystarczyłoby, gdyby burmistrz chociaż symboliczne pieniądze przekazywał – mówi Elżbieta Tarasińska, prezes Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami Lubelski Animals.

- Najważniejszą rzeczą jest ustawa o dyscyplinie finansów publicznych. Tak na dobrą sprawę musimy traktować to przytulisko, jak prywatną hodowlę psów pani Olszewskiej - mówi Roman Wiśniewski, zastępca burmistrza gminy Annopol.

O psach pani Renaty cały czas pamiętają prywatni sponsorzy. To dzięki nim przytulisko ma jeszcze szanse trwać. Niestety, to wszystko jest kroplą w morzu potrzeb. Teraz pani Renata najbardziej potrzebuje kogoś, kto pomógłby jej  fizycznie w codziennej opiece nad psami. Twierdzi, że się nie podda, bo czeka na powrót pana Waldemara.

- Musi być dobrze, ja sobie nie wyobrażam, żeby Waldka zabrakło. Choćby nawet nie pracował już tak ciężko, ale żeby był – podsumowuje pani Renata.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl