Bezsensowna rozbiórka. Decyzja z 1968 roku!

Pani Stanisława z Warszawy walczy o swój domu. W 1968 roku zdecydowano, że trzeba go zburzyć pod budowę drogi. Ta powstała jednak obok budynku. Dziś dom pani Stanisławy nikomu nie przeszkadza. Niestety, decyzja o rozbiórce nadal jest w mocy, a urzędnicy nie potrafią jej uchylić.

- Boże, ratunku! Nic nie mogą zrobić. Wypuścili decyzję sprzed 50 lat i udają, że nic nie wiedzą. Budynek jest w dobrym stanie, żeby go zburzyć, po co? – pyta Stanisława Rzempikowska-Zouaoui z z Warszawy. 59-letnia kobieta jest na skraju załamania psychicznego. Dokument z 1968 r. o rozbiórce jej rodzinnego domu rujnuje jej życie i zdrowie.

- Nieruchomość przy ul. Floriana powinna być rozebrana. W tej chwili jest w obrocie prawnym nakaz rozbiórki z końca lat 60. Ta decyzja powinna być wyegzekwowana – mówi Jaromir Grabowski, Mazowiecki Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego.

- W 1959 roku tatuś kupił to w surowym stanie. To był budynek bliźniaczy o jednej ścianie działowej nośnej. W 1968 roku otrzymał decyzję o rozbiórce przez budowę węzła komunikacyjnego – opowiada pani Stanisława.

Drogę wybudowano, ale bez konieczności burzenia domów przy ul. Floriana. Budynek zakupiony przez rodziców pani Stanisławy powstawał tuż po wojnie, bez wymaganych zezwoleń. Tak jak wiele innych nieruchomości w tym czasie. W kolejnych latach kolejni urzędnicy wydawali zgody na wykonywanie przyłączy wodnych, kanalizacyjnych, meldowali kolejnych członków rodziny. Nikt nie wspominał o decyzji rozbiórkowej z 1968 r.

- W 2011 roku dostałam zawiadomienie z powiatowego inspektoratu, że decyzja z 1968 roku nie ma żadnych skutków prawnych, że jest bezprzedmiotowa, ponieważ węzeł komunikacyjny został dokonany i rozbiórka nie ma sensu – mówi pani Stanisława.

W latach 80. pani Stanisława wyszła za mąż za Algierczyka i mieszkała poza krajem. Wróciła do Polski z dwoma synami na prośbę swojej mamy, która przepisała jej dom przy ul. Floriana razem z 254-metrową działką.

- Mamy tylko to. Moja babcia przepisała to mojej mamie, bo mieszkaliśmy w Algierii. Powiedziała jej: córko, chcę żebyś miała, bo jak mąż cię zostawi, to gdzie będziesz mieszkała – opowiada Amine Zouaoui, syn pani Stanisławy.

- Ojciec opuścił nas. W takim sensie, że musiał wybrać swoje życie, tracąc rodzinę. Mama poświęcała się tutaj, musiała pilnować tego i nagle została bez męża – dodaje Karim Zouaoui, drugi syn pani Stanisławy.

Najpierw urzędnicy kazali dom rozbierać, później Mazowiecki Wojewódzki Inspektor Nadzoru Budowlanego wykazał, że nakaz rozbiórki nie ma dziś sensu. Jednak tę decyzję zaskarżyli do sądu administracyjnego skonfliktowani z panią Stanisławą sąsiedzi. W grudniu 2012 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny zasądził więc rozbiórkę domu na mocy decyzji z 1968 roku.

- Ta pani nas notorycznie prześladuje swoimi zachowaniami. Ona ma coś nie tak z głową – mówią o kobiecie, która zaskarżyła decyzję nadzoru budowlanego, sąsiedzi pani Stanisławy.

- Ten człowiek czuje się bezkarnie. Jak mnie widzi na ulicy, to śmieje mi się w twarz – dodaje pani Stanisława.

Pani Stanisława robi wszystko, by uratować swoją rodzinę przed utratą dachu nad głową. Dziś zarówno radni, jak i burmistrz dzielnicy Wawer przyznają, że wykonywanie rozbiórki  nie ma żadnego uzasadnienia, poza wykonaniem prawa z 1968 r. Jednak to wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego zadecyduje o wszystkim, a nie oni.

- Nikomu nie przeszkadza, że ten dom tak stoi, nikomu. Pani sobie w nim mieszka spokojnie i dalej mogłaby mieszkać. Problem pojawił się przez czyjś błąd, a przede wszystkim przez bezsensowne procedury administracyjne – przyznaje Jolanta Koczorowska, burmistrz dzielnicy Wawer.

Nasza redakcja próbowała ustalić, jak to możliwe, że decyzja sprzed pół wieku nie została unieważniona ani wykonana. Na nasze pytania urzędnicy bezradnie rozkładają ręce.

- Na pytanie, dlaczego ta decyzja nie została unieważniona, może byłby w stanie dopowiedzieć ktoś, kto przekazywał tę dokumentację. Ja dzisiaj nie jestem w stanie tego powiedzieć. Nie ja za to odpowiadam, nie mam też w tej sprawie kompetencji – powiedziała Jolanta Koczorowska, burmistrz dzielnicy Wawer.

- Tu jest wszystko moje. Moja krwawica, mój pot. Remontowaliśmy, dokonaliśmy nakładów. Staramy się wszystko robić w miarę naszych sił, bo niestety nie jesteśmy bogaci – rozpacza pani Stanisława.*

* skrót materiału

Reporterka: Milena Sławińska

mslawinska@polsat.com.pl