Spłonął cały dom. Nie było czym gasić!
Dwurodzinny dom w Lisim Polu spłonął doszczętnie na oczach bezradnych strażaków-ochotników. Choć pojawili się oni na miejscu już trzy minuty po wezwaniu, to nie mieli czym gasić. Wszystkie pobliskie hydranty były niesprawne! Wodociągi nie poczuwają się do winy.
- Przyjechaliśmy i staliśmy bezradni. Łzy nam w oczy się cisnęły, że nie możemy pomóc – mówi Edward Klepajczuk, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Lisim Polu.
- Strażacy chcieli to szybko ugasić, ale hydrant dziurawy, but by wszedł – dodaje Tomasz Wach, pogorzelec.
Do naszej redakcji napisali maila z prośbą o pomoc strażacy-ochotnicy z Lisiego Pola koło Gryfina. Obawiają się oni o bezpieczeństwo mieszkańców. Dlaczego? Bo kiedy w ich miejscowości wybucha pożar, to wówczas nie mają czym go gasić. Tak było 11 sierpnia tego roku, kiedy w płomieniach stanął dom, w którym mieszkały dwie rodziny
- U szwagra-sąsiada zapaliło się. Jeszcze nie stwierdzono od czego, ale chyba od instalacji - mówi Tomasz Wach, pogorzelec.
Na miejscu w ciągu trzech minut zjawiło się 30 strażaków-ochotników. Najbliższy hydrant znajdował się zaledwie 12 metrów od płonącego budynku. Jednak okazało się, że jest uszkodzony. Wezwano na pomoc wozy gaśnicze z innych miejscowości, a także beczkowozy z wodą z oddalonych o 40 kilometrów z Gryfic.
- Woda poleciała nam dołem przez wyrwę w hydrancie. Polecieliśmy do następnego hydrantu, ale też był uszkodzony. Trzeci hydrant zardzewiał. Nie szło go odkręcić – opowiada Edward Klepajczuk, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Lisim Polu.
Mijały cenne minuty, a strażacy szukali kolejnych sprawnych hydrantów. Jak twierdzą, dopiero na końcu wsi się to udało. Było już niestety za późno na uratowanie płonącego budynku.
- U mnie spaliło się wszystko: meble, pokoje, zostałem tylko w spodniach i podkoszulku – mówi Jerzy Marian Szeląg, pogorzelec.
- Byliśmy w stanie uratować ten budynek bez mała całkowicie – uważa Edward Klepajczuk, komendant Ochotniczej Straży Pożarnej w Lisim Polu.
Okazuje się ze dzień po pożarze pracownicy Wodociągów Zachodniopomorskich, do których należy sieć hydrantów pojawili się na miejscu. Wtedy zaczęli naprawę oraz wymianę urządzeń na nowe.
- Sprawą hydrantu powinna zająć się prokuratura. To zaniedbanie dwu-trzy letnie. Taka dziura nie zrobi się w kilka tygodni – mówi Tomasz Wach, pogorzelec.
Przedstawiciel Wodociągów Zachodniopomorskich, które należą do Urzędu Marszałkowskiego w Szczecinie deklaruje, że wszystkie hydranty są corocznie kontrolowane. Ich stan rzekomo był dobry i nie zagrażał bezpieczeństwu.
- Hydranty były sprawne, przeszły kontrole. Natomiast jeden „puścił” na dole i poszła z niego woda dołem. Niestety, nie da się przewidzieć takich okoliczności. Jest to normalne zużycie materiału - mówi Piotr Droździel z Wodociągów Zachodniopomorskich w Goleniowie.
- Ze zdjęć tych hydrantów wynika, że taka kontrola mogła być przeprowadzona, ale kilka lat wcześniej. Często właściciele sieci przeciwpożarowej zapominają o obowiązkach, że hydranty powinny być raz w roku konserwowane i naprawiane - mówi Paweł Frątczak z Komendy Głównej Państwowej Straży Pożarnej.
Ochotnicza Straż Pożarna z Lisiego Pola nie posiada remizy ani nawet samochodu strażackiego. OSP dysponuje jedynie motopompą z wężami strażackimi z lat sześćdziesiątych, które ciągnięte są przez trzydziestoletni traktor. Tym bardziej sprawne hydranty są niezbędne do zapewnienia bezpieczeństwa w miejscowości, w której mieszka ponad 700 osób.
- Jesteśmy zależni tylko od hydrantów, bo nie mamy wozu z wodą. To, że hydranty nie były sprawne to skandal – uważa Marcin Jacykowski, strażak ochotnik.
Gmina zorganizowała zbiórkę pieniędzy dla pogorzelców. Jedna z rodzin schronienie znalazła u swoich przyjaciół, druga została zakwaterowana w budynku dworca kolejowego. Zapowiadają, że będą walczyć o odszkodowanie.
- Mam żal do Wodociągów, bo nie konserwują hydrantów, a pieniądze biorą. Będę ich skarżył, bo to zaniedbali – zapowiada Jerzy Marian Szeląg, pogorzelec.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki