Stwierdzili zatrucie i odjechali. Zmarła

Jak długo można czekać na karetkę? Do 21-letniej Justyny Bajerowskiej lekarze ze szpitala w Kozienicach dotarli dopiero po czterech godzinach od pierwszego zgłoszenia. A i tak nie zabrali jej do szpitala stwierdzając, że to zatrucie pokarmowe. Pani Justyna zmarła następnego dnia.

- Nie ratowali. To młoda dziewczyna była, mogli przecież…. Jeszcze mówiłem im, że zapłacę za tę karetkę. Pytałem, ile to będzie kosztować. Przecież mają te karetki w Kozienicach – mówi Andrzej Bajerowski, ojciec zmarłej Justyny.

Rodzina 21-letniej Justyny Bajerowskiej z Łękawicy koło Kozienic analizuje każdą minutę, która poprzedziła moment jej śmierci. Młoda kobieta zmarła nagle i niespodziewanie w sobotę 16 sierpnia, choć wcześniej przez kilkanaście godzin jej tata kontaktował się telefonicznie z pogotowiem, a później z nocną pomocą lekarską.

- Zaczęła wymiotować. Później było słabo jej się zrobiło. Powiedziałam mężowi, żeby po pogotowie - mówi Teresa Bajerowska, matka Justyny.

- Zadzwoniłem na 999. Chyba Radom się odezwał, bo później przekierunkowano mnie na Kozienice. Mówiłem, że dziecko jest po operacji kręgosłupa, wymiotuje, jest blade, źle się czuje. Podejrzewałem zatrucie, ale prosiłem o karetkę. Pani odpowiedziała, że do zatrucia nie będą wysyłać trzyosobowego zespołu. Kazała mi dowieźć dziecko do szpitala. Ale córka stwierdziła, że nie usiedzi i się położyła - opowiada Andrzej Bajerowski, ojciec Justyny

Córka pana Andrzeja cztery tygodnie przed śmiercią  była operowana z powodu skoliozy. Mężczyzna informował o tym lekarkę nocnej pomocy lekarskiej w Kozienicach o godzinie 1.12. O godzinie 3.22  ponownie zadzwonił z prośbą o przyjazd karetki, wtedy usłyszał, że trzeba czekać. Pomoc dojechała do Łękawicy przed 5 rano. 

- Pewnie jakby pani doktor zmierzyła ciśnienie, to by wiedziała, że coś jest nie tak. Jak to płuco badała, to ta pani druga mówi: coś w płucu się dzieje, a ta nic nie powiedziała. Stwierdziła tylko zwykłe zatrucie i zastrzyk dała – mówi Andrzej Bajerowski, ojciec Justyny.

- Weszłam do pokoju i zauważyłam, że się sina zrobiła. Zaczęłam krzyczeć na tatę, żeby wzywał pomoc, bo wiadomo – dodaje Paulina Bajerowska, siostra Justyny.

Pan Andrzej nie czekał już na pomoc z kozienickiego szpitala, tylko zadzwonił na numer 999. Ratownicy przyjechali około godziny 11.50 - w ciągu kilku minut od wezwania i natychmiast przewieźli chorą do szpitala w Kozienicach. Jednak wtedy stan pani Justyny był już bardzo ciężki.

- Pan doktor powiedział, że może jakby wcześniej do nich trafiła, to by uratowali, a to było za późno – wspomina Teresa Bajerowska, matka Justyny.

- Kiedy córka była na OIOM-ie, pani, z którą rozmawiałem w nocy, miała czelność podejść do mnie i powiedzieć w oczy: „tylko modlitwa została” – mówi Andrzej Bajerowski, ojciec Justyny.

Próbowaliśmy ustalić, dlaczego lekarze z kozienickiego szpitala dojechali do chorej dopiero po 4 godzinach, od pierwszego zgłoszenia i nie zabrali jej do szpitala. Jednak dyrektor szpitala nie zgodziła się na rozmowę z naszą redakcją. Według dyrekcji Radomskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego sam tryb przekazania zgłoszenia do nocnej pomocy lekarskiej w Kozienicach był prawidłowy i nikt ze szpitala nie informował o żadnych problemach.

- Sprawę prowadzi prokuratura i my absolutnie nie będziemy się wypowiadać na ten temat. Decyzję o wyjeździe karetki bądź nocnej pomocy lekarskiej podejmuje dyspozytor pogotowia w Radomiu. To on decyduje, kto ma jechać do pacjenta  – powiedziała nam dyrektor Szpitala Powiatowego w Kozienicach.

- Nasze centrum zareagowało właściwie. Pierwsze zgłoszenie zostało przyjęte przez dyspozytora i zakwalifikowane do nocnej świątecznej opieki zdrowotnej w Kozienicach. Później szpital w Kozienicach nie kontaktował się z nami w tej sprawie  – mówi Piotr Kowalski, dyrektor Stacji Pogotowia Ratunkowego w Radomiu.

Rodzice pani Justyny nie potrafią pogodzić się ze śmiercią ich dziecka. Dlaczego ich córka nie uzyskała pomocy już wtedy, kiedy pierwszy raz zadzwonili po karetkę? Mają nadzieję, że prokuratorskie śledztwo wyjaśni wszystkie wątpliwości, a winni zostaną ukarani.

- Zarządzono przeprowadzenie sekcji zwłok, zabezpieczono dokumentację lekarską. Zlecono ustalenie osób, które prowadziły rozmowy telefoniczne z ojcem pokrzywdzonej, jak również zlecono ustalenie nazwisk osób, które przyjechały kartkami do pokrzywdzonej – informuje Bogusława Pereta z Prokuratury Rejonowej w Kozienicach.*

* skrót materiału
 
Reporterka: Milena Sławińska

mslawinska@polsat.com.pl