Polska oczami chorego: 80 zł na miesiąc!
Wstyd! W Polsce ciężka choroba jest niemal równoznaczna z życiem w skrajnej nędzy. Pani Marta przez całą dobę opiekuje się chorym na stwardnienie rozsiane mężem - Januszem. Ona dostaje skromną emeryturę, on zasiłek pielęgnacyjny. To w sumie 603 zł. Po opłaceniu rachunków małżeństwu zostaje około 80 zł na miesiąc.
Państwo Włodarzewscy mieszkają w Lublinie. Od 13 lat zmagają się z chorobą pana Janusza - stwardnieniem rozsianym.
- Mieszkaliśmy wtedy w Łomży. Mąż miał dobrą pracę w hurtowni. Niestety, zaczęły się dziwne rzeczy. A to ból ramienia, a to zawroty głowy, to się coraz bardziej nasilało. Jednego razu mąż nie mógł wrócić z popołudniowej zmiany, zataczał się. Taksówkarz nie chciał go zabrać, bo myślał, że jest pijany – opowiada pani Marta.
- I od tego czasu z roku na roku jest coraz gorzej. Wreszcie powiedziano mi, że mam się położyć i umrzeć. Nie mam ani renty, ani nic. Mam 153 zł tego zasiłku stałego, to wszystko – mówi pan Janusz.
Choroba mężczyzny była na tyle zaawansowana, że lekarze w Łomży odmówili mu leczenia. Pani Marta postanowiła nie poddawać się. Zawalczyła o życie męża, przeprowadzając się do Lublina. Tam znaleźli się lekarze, którzy podjęli się leczenia. Niestety, opieka nad niepełnosprawnym mężem przekracza możliwości finansowe pani Marty.
- Zaczęły się problemy. Okazało się, że mężowi nie należy się renta, a do emerytury jeszcze bardzo daleko. Moja emerytura wynosi 450 zł, mamy 153 zł zasiłku pielęgnacyjnego męża i w zasadzie to jest wszystko. Reszta to jest dobra wola Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie – mówi pani Marta.
- Stwardnienie rozsiane to choroba, w której człowiek traci kontrolę nad swoim ciałem, więc nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować. Pozostaje wtedy jedyne wyjście: ktoś z rodziny rezygnuje z pracy i cały dzień musi się tą osobą zajmować – opowiada Tomasz Połeć z Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego.
Po opłaceniu rachunków i wykupieniu leków państwu Włodarzewskim zostaje około 80 zł. Nie da się za to kupić nawet podstawowych produktów niezbędnych do życia.
- Wychodzi nam na głowę dziennie nieco ponad złotówkę. Nie da się za to przeżyć. Sumując byłoby około 3 zł dziennie. Moglibyśmy kupić codziennie bochenek chleba i przez kilka dni zaoszczędzić na mleko. Bez dobrych ludzi nie dałoby się przeżyć - mówi pani Marta.
- Czasem zdarzy się, że coś tam pomożemy. Osoba, która nie ma osoby niepełnosprawnej w domu, nie zdaje sobie sprawy z tego, ile wynosi leczenie i opieka nad takim człowiekiem – mówi Agnieszka Kozak, sąsiadka państwa Włodarzewskich.
- Gdyby nie przychodzili, to moglibyśmy mieć taką sytuację, jak w czerwcu, że pracownik socjalny zrobi nam zakupy, ale pomimo to, zabrakło nam na chleb. Do ostatniego bochenka chleba brakowało 20 groszy. Pani w sklepie dała nam go bez tej końcówki – opowiada pani Marta.
- To wszystko dzięki żonie, ona jest gotowa ostatni kęs swój oddać, żeby się ze mną podzielić, żebym ja nie odczuwał głodu – dodaje pan Janusz.
Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie w Lublinie twierdzi, że robi wszystko, co w jego mocy, by pomóc państwu Włodarzewskim. Niestety, ostatnie wnioski pani Marty o zasiłki były odrzucane. Co więcej, pracownik socjalny miał nawet zasugerować Włodarzewskim rozwód, by mogli liczyć na więcej pieniędzy z MOPR-u.
- Nie można czegoś takiego sugerować. Jeżeli taka sytuacja miała miejsce, to będziemy musieli to wyjaśnić. Takiego postępowania nie można tolerować. Przeprowadzimy wewnętrzną kontrolę i wyciągniemy ewentualne konsekwencje służbowe. Udzielamy małżeństwu wsparcia zarówno finansowego, jak i pomocy w formie usługowej – mówi Magdalena Suduł z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie.-
- Oni twierdzą, że nas wspierają regularnie i cały czas. W maju i w lipcu odmówiono mężowi pomocy. Powiedzieli, że mój mąż dysponuje stałym dochodem i powinien wszystkie swoje potrzeby realizować z tego stałego dochodu. Czyli ja zrozumiałam, że z tych 153 zł, bo to jest jedyny dochód mojego męża – mówi pani Marta.*
* skrót materiału
Reporterka: Dominika Grabowska