„Jest ukłucie, musi boleć”. Stracił nogę

Pan Paweł stracił nogę po tym, jak nadepnął na... widły. Tuż po wypadku trafił do szpitala w Piotrkowie Trybunalskim. Mężczyzna twierdzi, że lekarze zignorowali objawy, gdy półtorej doby później, ze spuchniętą nogą, wrócił na oddział. Następnego dnia okazało się, że konieczna jest amputacja.

- Podeszli do sprawy olewająco. Ja nie mam nogi, a oni dalej pracują – denerwuje się pan Paweł.

Do niedawna pan Paweł Kowara z Rękoraja koło Piotrkowa Trybunalskiego był zdrowym samodzielnym mężczyzną. Wszystko zmieniło się półtora roku temu.

- 4 stycznia 2013 roku wchodząc do obory nie zauważyłem leżących tam wideł. Wbiły mi się w prawą nogę – opowiada Pan Paweł.

Mężczyzna wyciągnął widły, przemył nogę wodą utlenioną i pojechał do szpitala wojewódzkiego w Piotrkowie. Przyjął go doktor Jacek Sz.

- Lekarz zapytał jak to się stało. Powiedziałem, że widły były używane dzisiaj, tak że były brudne, w oborniku. Lekarz stwierdził, że trzeba przeczyścić ranę i zaszyć – opowiada pan Paweł.

- On jęczał, jak pies skomlał, tak go ta noga rwała. Okładał ją lodem. W końcu obudziłam męża, zięcia i pojechaliśmy znowu do szpitala – mówi Anna Kowara, matka pana Pawła.

- Lekarz powiedział, że jak jest ukłucie widłami, to musi boleć. W niedzielę koło południa z rany zaczęła się wydobywać ropa, aż strzelało – dodaje pan Paweł.

W poniedziałek, zgodnie z zaleceniami, pan Paweł pojechał do poradni. Z poradni udał się z rodziną do szpitala, gdzie wreszcie został przyjęty. Wtedy jeszcze nie wiedział, że w najbliższych godzinach będzie walczył o życie.

- Przyjął mnie ten sam lekarz. Poprosił o konsultację panią chirurg. Później zdecydował, że trzeba mnie zawieźć do szpitala w Łodzi, gdzie mają komorę hiperbaryczną. W Łodzi przyszedł doktor, zdjął bandaż i stwierdził, że muszą zabierać pacjenta z powrotem – opowiada pan Paweł.

Okazało się, że noga była zakażona bakteriami kałowymi. Trzeba było ją amputować na wysokości uda.

- Pierwszego dnia nie byłem w stanie zajrzeć pod ten koc, zobaczyć – wspomina pan Paweł.
Sprawą zajęła się prokuratura w Piotrkowie. Dwaj lekarze usłyszeli już zarzuty.

- Chodzi o narażenie tego mężczyzny na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Jeden z tych lekarzy ma też zarzut fałszowania dokumentacji medycznej – informuje Sławomir Mamrot, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.

- Okazuje się, że w dokumentacji było skierowanie do szpitala, którego ja nigdy nie dostałam – wyjaśnia Anna Kowara, matka pana Pawła.

Lekarze, którzy leczyli pana Pawła nie pracują już w Szpitalu Wojewódzkim w Piotrkowie. Jeden znalazł zatrudnienie w innym szpitalu, drugi jest radnym. Udało nam się porozmawiać z jednym z nich.

- To nie jest tak, że nic nie było zrobione od początku. To jest grube nadużycie. Ten pan  otrzymał leczenie i za pierwszym, i za drugim razem. Dostał też skierowanie do szpitala. Gdybym go nie skierował, to by zginął – twierdzi lekarz, Jacek Sz.

- Ja rozumiem rozżalenie każdego pacjenta z powodu niepowodzenia leczenia, również pana Kowary. Jednak nie mogę być w tej chwili sędzią w swojej sprawie, zwłaszcza że toczy się sprawa w sądzie cywilnym o ustalenie odszkodowania – powiedział Marek Konieczko, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Piotrkowie Trybunalskim.

Pan Paweł postanowił walczyć o odszkodowanie, bo stracił pracę jako kierowca, a był jedynym żywicielem pięcioosobowej rodziny. Koszty leczenia znacznie przewyższają możliwości niepełnosprawnego mężczyzny.

- Koszty są duże, podstawą to teraz jest proteza, a to koszt 200 tys. zł – mówi pan Paweł.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl