Miesiąc aresztu za niewinność!

Pan Piotr wracał z pracy autobusem, gdy zatrzymała go warszawska policja. Na komisariacie dowiedział się, że jest podejrzany o rozbój. Mężczyzna tłumaczył, że jest niewinny. Miał nawet alibi, bo w czasie rozboju był w pracy. Zamiast to sprawdzić, śledczy zamknęli niewinnego człowieka w areszcie!

Piotr Kurmanowski ma 25 lat. Na co dzień sprząta na jednym z warszawskich bazarów, czasem dorabia też na budowie. Niedzielę, 16 marca tego roku, pan Piotr zapamięta na całe życie.

- Wyszedłem z placu budowy i szedłem w kierunku przystanku autobusowego. Minąłem parę z wózkiem. Później wsiadłem do autobusu, przejechałem 4-5 przystanków i zostałem zatrzymany przez policję – opowiada pan Piotr.

Na komendzie mężczyzna spędził 48 godzin. Tam dowiedział się, że jest podejrzany o rozbój. Małgorzata Z., którą minął po wyjściu z pracy, rozpoznała w nim groźnego przestępcę. Trzy tygodnie wcześniej kobieta padła ofiarą napadu.

- 26 lutego na alarmowy numer policji zadzwoniła kobieta, która poinformowała, że kiedy była na spacerze z dzieckiem, napadł ją nieznany jej mężczyzna. Przewrócił na ziemię, zaczął szarpać i uderzać. Zabrał jej między innymi telefon komórkowy. 16 marca ta kobieta zauważyła na mieście
napastnika i zadzwoniła na policję. Mężczyzna został zatrzymany – opowiada Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.

- Poza zeznaniami pokrzywdzonej nie było żadnych innych dowodów – informuje Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Pan Piotr od początku utrzymywał, że to nie on. Wskazywał, że w momencie napadu był kilkanaście kilometrów dalej, w pracy. Miał świadków. Mimo to na trzy miesiące trafił do aresztu.

- Tego dnia pan Piotr nie oddalał się z miejsca pracy. Pracowaliśmy razem cały czas – mówi  pan Dariusz, który pracuje razem z panem Piotrem.

- W ciągu 48 godzin nie da się uzyskać bilingów telefonicznych, danych z tych stacji bazowych celem ustalenia, gdzie przebywał podejrzany. Nie da się przesłuchać świadków, których wskazał. Po prostu czas na to nie pozwala – twierdzi Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- A ja uważam, że 48 godzin to wystarczająco dużo czasu, żeby podjechać do pracy i po prostu się zapytać, sprawdzić grafiki pracy. Sprawa byłaby zamknięta tego samego dnia – mówi Krzysztof Kurmanowski, ojciec pana Piotra.

- W areszcie tymczasowym spędziłem 26 dni. Zostałem wypuszczony, bo ojciec zapłacił 10 000 zł kaucji – dodaje pan Piotr.
Dziś już wiadomo – to nie pan Piotr napadł na Małgorzatę Z. W czerwcu tego roku sprawę prawomocnie umorzono.

- Ustaliliśmy, iż Piotr K. przebywał w czasie napadu w innym miejscu, konkretnie tam gdzie wskazał w swoim alibi, a więc w pracy na terenie bazarku na Grochowie – mówi Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Dlaczego Małgorzata Z. wskazała pana Piotra? Kobieta i jej mąż kategorycznie odmówili rozmowy z nami. Tymczasem pan Piotr chciałby już o sprawie zapomnieć. Jednak nie może, bo wciąż nie odzyskał swojej kaucji.

- Pieniądze cały czas są w depozycie. Jakby nie chcieli ich oddać, ciągle stwarzają jakieś problemy – mówi pan Piotr.

- Wszystko, co pan ma, jest wydawane przez prokuraturę. U nas na koncie zapewne te  pieniądze są, ale wszystkim w tej chwili zarządza prokuratura. Ona zwalnia te pieniądze, ona wydaje postanowienia, bo ona prowadzi postępowanie – usłyszał pan Piotr od pracownika sądu.

- Ktoś za to musi odpowiedzieć, na pewno Piotrek będzie się domagał jakiegoś zadośćuczynienia za te 4 tygodnie, które spędził niewinnie w areszcie i pewnie jakąś kwotę dostanie. Tylko kto za to zapłaci? No, my, społeczeństwo – podsumowuje Krzysztof Kurmanowski, ojciec pana Piotra.*

* skrót materiału

Reporterka: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl