Szok! Noworodek wypadł z inkubatora

Zdrowy noworodek kilkanaście minut po przyjściu na świat wypadł z inkubatora na betonową podłogę! Córka pani Magdaleny i pana Adriana doznała pęknięcia podstawy czaszki. Do inkubatora przeniósł ją personel prywatnego szpitala w Olsztynie. Wszystko działo się na oczach pana Adriana.

Po koniec maja pani Magdalena trafiła do szpitala ginekologiczno-położniczego w Olsztynie. Mimo że szpital jest prywatny, to kobiety mogą w nim rodzić za darmo, bo ma kontrakt z NFZ-em. Poród przebiegł bez zakłóceń i około  północy 24 -letnia pani Magdalena urodziła córeczkę. Kilka minut później personel umieścił dziecko w inkubatorze.

- Urodziłam córkę, która była zdrowa, silna. Dostała 10 punktów w skali Apgar – mówi Magdalena Plewa, matka dziecka.

- Dwie osoby odeszły od inkubatora. Dziecko się przekręciło i wypadło. Ani lekarka, ani położna nie zrobiły nic, tylko się patrzyły. To ja podbiegłem i podniosłem dziecko. Spadło z około metra. Właściciel szpitala i ordynator podchodzili do tego jakby to  był standard, że u nich dzieci po prostu z inkubatorów wypadają. Nie wykazywali żadnych chęci pomocy – opowiada Adrian Bagieciel, ojciec dziecka.

- Córka uderzyła głową o podłogę,  dostała złamania kości czaszki, powstał bardzo duży krwiak – dodaje Magdalena Plewa.

Personel kliniki wykonał noworodkowi tylko podstawowe badania. Rodzice widzieli, że na głowie dziewczynki z minuty na minutę rośnie potężny krwiak, ale - jak twierdzą - nie mogli doprosić się o badanie.

- Córka została do rana przy matce, bez żadnej opieki. Nigdzie tego nie zgłoszono, nie przewieziono jej do innego szpitala na badania – opowiada pan Adrian.

- Dopiero po 12-13 godzinach przewieziono je do innego szpitala i tam dopiero zdiagnozowano, że ma pękniętą podstawę czaszki – mówi Arkadiusz Gajdamowicz, adwokat.

Po diagnozie dziewczynkę pozostawiono w szpitalu wojewódzkim na kolejne badania, rozdzielając ją z matką. Rodzice stanęli przed kolejnym problemem związanym z karmieniem dziecka.

- Od właściciela szpitala nie otrzymaliśmy żadnego wsparcia, nie padła nawet propozycja pomocy. Później usłyszeliśmy, że trzeba było przyjść i poprosić, to może coś by się udało – mówi pani Magdalena.

- Wszyscy byli na tyle zestresowani, że jakby przyszedł i poprosił, to byśmy mu pomogli. Jednak dziś mówienie, że nikt mu nie przewoził mleka do szpitala dziecięcego… to tylko z życzliwości ludzkiej, bo żadnych procedur na to nie ma – tłumaczy Jan Malarkiewicz, właściciel szpitala.

Rodzice są oburzeni tym, że właścicielowi placówki nie zależy na wyjaśnieniu przyczyn tego tragicznego zdarzenia. Martwią się także o zdrowie dziecka w przyszłości.

- Nie wiem, co się wydarzyło, bo nikt tego nie widział prócz ojca dziecka. On był z personelem, ale personel był odwrócony i nie mógł widzieć, co robi ojciec. A ten tylko krzyknął i tyle wiemy z tego zdarzenia - twierdzi Jan Malarkiewicz, właściciel szpitala.

- Zawsze kiedy dochodzi do narażenia życia pacjenta, szpital, który dba o swoich pacjentów i renomę,  powinien wyciągać wnioski i wdrażać działania naprawcze –mówi Krystyna Barbara Kozłowska, rzecznik praw pacjentów.

- Wyniki badań na szczęście nie są niepokojące, natomiast żaden lekarz nie daje nam gwarancji, że to zdarzenie nie będzie miało w skutków w przyszłości – opowiada pani Magdalena, matka dziecka.*

* skrót materiału

Reporter: Leszek Tekielski

ltekielski@polsat.com.pl