„Co wy robicie? To nie mój syn!”

Strażnicy miejscy przyprowadzili do domu pani Anny kompletnie pijanego mężczyznę. Ten zabrudził łóżko, wyspał się i jak gdyby nigdy nic wyszedł. Strażnicy miejscy są przekonani, że był to syn pani Anny. Zresztą kobieta to sama potwierdziła. Problem w tym, że jest upośledzona umysłowo i zdarza jej się mylić ludzi. Teraz jej prawdziwy syn jest ścigany za nieobyczajne zachowanie.

19 listopada zeszłego roku do mieszkania pani Anny Michalak strażnicy miejscy przywieźli obcego mężczyznę. Był tak pijany, że nie było z nim żadnego kontaktu. Strażnicy położyli go na łóżku i odjechali.

- Wyspał się i poszedł, a ja potem zobaczyłam, że załatwił się w pościel – opowiada kobieta.

Następnego dnia do mieszkania wrócił Stanisław Michalak – syn pani Anny. Matka opowiedziała mu o interwencji straży miejskiej.

- Mama powiedziała, że pijaka przywieźli, ale nie przypuszczałem, że on u mnie spał. Myślałem, że przywieźli i zabrali. Chciałem się położyć, ale zobaczyłem, że łóżko jest zaszczane. Wtedy się zorientowałem, że coś jest nie tak, że ktoś tu nocował – opowiada Stanisław Michalak, syn pani Anny.

Jak to się stało, że strażnicy miejscy przywieźli do mieszkania pani Anny i pana Stanisława obcego mężczyznę? Z tym pytaniem udaliśmy się do komendanta straży miejskiej w Siedlcach.

- Strażnicy podjęli interwencję w stosunku do osoby, która była po większym spożyciu alkoholu, nie było z nią kontaktu. Podeszła do nich kobieta i powiedziała, że prawdopodobnie to jest jej syn. Strażnik podświetlił twarz i wtedy stwierdziła, że to jej syn – mówi Sławomir Garucki, komendant Straży Miejskiej w Siedlacach.

- Nie miał dowodu wcale, więc  mówią, że przywiozą go do domu, a ja mówię, że to nie mój syn, co wy robita – opowiada pani Anna.

- Zgodnie z procedurą została wystawiona karta odbioru osoby pełnoletniej. Kobieta jeszcze raz oświadczyła, że to jej syn, została wylegitymowana, podpisała się i strażnicy skończyli interwencję – dodaje komendant Garucki.

Problem w tym, że pani Anna jest osobą upośledzoną umysłowo. Nie umie czytać, więc nie wie, co podpisuje. Pan Stanisław dostał wezwanie do straży miejskiej. Myślał, że sprawę uda sie wyjaśnić.

- Pytali mnie, czy się przyznaję. Nie przyznałem się, bo to nie byłem ja – opowiada pan Stanisław.

- Strażnik nie dał wiary wyjaśnieniom mężczyzny i skierował sprawę do sądu – mówi Sławomir Garucki, komendant Straży Miejskiej w Siedlacach.

Pan Stanisław uznał, że sędzia zrozumie, że zaszła pomyłka. Zwłaszcza, że w sądzie pojawili się świadkowie, którzy potwierdzili, że mężczyzna nie mógł leżeć pijany na ławce, bo w tym czasie był u nich.

- Sędzia stwierdziła, że ja jestem alkoholikiem i wymiguję się od przyznania, że chcę zmusić świadków do fałszywych zeznań. Bardzo głośno na mnie krzyczała – opowiada pan Stanisław.

- Dla mnie to jest farsa. Był u mnie tego dnia, moja mama mu zrobiła kawę. Nie dopił jej nawet, poszedł do szwagra. Mi się wydaje, że on nie ma sobowtóra. Moja matka ma ponad 80 lat i  jeszcze będzie kłamać? Sąd uważa, że jej zeznania są niewiarygodne? – dziwi się Wojciech Sawicki, kolega pana Stanisława.

Sąd uznał, że to pan Stanisław zachowywał się nieobyczajnie na ławce w parku. Wymierzył mu karę – 300 złotych grzywny i pokrycie kosztów sądowych. Sędzia nie uwierzył, że matka pana Stanisława jest chora i może nie wiedzieć, co robi.

- To było twierdzenie obwinionego, które nie było poparte żadnym dokumentem. Sąd ich także nie zażądał. Z rozmowy z sędzią dowiedziałem się, że nie było takiej potrzeby. Przesłuchiwana kobieta mówiła logicznie, może trochę nie dosłyszała, ale sędzia nie widziała symptomów choroby psychicznej czy upośledzenia – informuje Wojciech Michalak z Sądu Rejonowego w Siedlcach.

- Nie zapłaciłem, będę się odwoływał. Pewnie adwokat mnie wyniesie więcej, niż grzywna, ale jestem niewinny i będę walczył do końca. Przeraża mnie to, że można osobę pijaną wrzucić komuś do łóżka i kogoś innego o to oskarżać – podsumowuje pan Stanisław.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl