Śmiertelnie groźne roboty drogowe

Pani Magdalena wjechała samochodem w wykop, jaki drogowcy wykonali na lewym pasie ruchliwej ulicy w Warszawie. Kobieta uważa, że brakowało właściwego oznakowania. Drogowcy zaprzeczają i winą za wypadek obarczają kierowcę. Kilka dni po zdarzeni ustawili jednak ogromny znak ostrzegawczy w miejscu wypadku.

- Pamiętam jeszcze moment samego uderzenia samochodu o ziemię, mój zderzak odrywa się i przelatuje nad samochodem – mówi pani Magdalena

8 grudnia ubiegłego roku na ulicy Wybrzeże Gdyńskie w Warszawie doszło do wypadku. Magdalena Kowalska wjechała w wykop wykonany na skrajnym lewym pasie drogi. W wyniku wypadku kobieta i pasażerka auta odniosły poważne obrażenia. 

- W pewnym momencie most zasłonił mi słońce i wtedy dopiero zobaczyłam, co jest przede mną. Miałam do tej dziury  10 może 20 metrów. Zaczęłam hamować, ale to nie wiele dało. Samochód zaczął się ślizgać i wpadłam do środka – opowiada pani Magdalena.

Pani Magdalena doznała skomplikowanych złamań obu nóg. Karetką została zabrana do szpitala. Tam, na izbie przyjęć, policjant wręczył kobiecie mandat za spowodowanie wypadku.

- Momentu podpisywania mandatu nie pamiętam. Mam jakieś tam przebłyski, że byłam wtedy jeszcze przywiązana do stołu szpitalnego. Leżałam, miałam kołnierz na sobie. W tej sytuacji to i kredyt bym komuś podpisała – opowiada pani Magdalena.

- Policjant dokładnie ocenia zachowanie takiej osoby. Jeżeli stwierdzi, że jest podstawa do tego, że ta osoba przyznała się do winy, wtedy taki mandat nałoży – tłumaczy Robert Opasz z Komendy Stołecznej Policji.

Niestety, podpisanie mandatu oznacza przyznanie się do winy. Jednak kilka dni po wypadku ojciec pani Magdaleny zauważył, że w miejscu zdarzenia drogowcy zmienili oznakowanie. Obok żółtych linii na jezdni, które odmalowano, został postawiony duży znak z migającą strzałką, wskazującą na konieczność zmiany kierunku jazdy.

- To powstało gdzieś ze dwa, trzy dni później. Najpierw było samo zwężenie, natomiast znak powstał później – twierdzi Tomasz Kowalski, ojciec pani Magdaleny.

- Bezsprzecznie uważam, że poprawione oznakowanie jest dużo bardziej widoczne dla kierujących. To które było poprzednio, było zdecydowanie gorsze. Była tylko żółta linia, która rozdzielała pasy ruchu – mówi Robert Opas z Komendy Stołecznej Policji.

- Wskazuje to na to, że drogowcy poczuli się do tego, żeby lepiej zrobić to, co było chwili wypadku. Można domniemywać, że były jakieś zaniedbania – uważa Robert Ofiara, prawnik, specjalista ds. odszkodowań. 

Jednak zarządca drogi ma swoje wyjaśnienie na zmianę oznakowania. Nie ma ono związku z wypadkiem.

- 5 grudnia pojawiła się strzała, ponieważ nałożyła się akurat kolejna organizacja ruchu,  przewidująca prace w godzinach nocnych. Ta strzała by się tam pojawiła bez względu na to, czy to tragiczne zdarzenie miałoby miejsce czy nie – twierdzi Agnieszka Stefańska z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.

Pani Magdalena rozważała wystąpienie o odszkodowanie od zarządcy drogi. Pieniądze potrzebne są jej na dalszą rehabilitację. Niestety, po dziesięciu miesiącach i wielu zmianach w organizacji ruchu w tym miejscu, trudno będzie udowodnić ewentualną winę drogowców.

- Dla mnie to absurd. Sam policjant miał pretensję do ludzi, co znakowali drogę. Pytał ich, czy czekają, aż ktoś zabije się w tym miejscu, żeby to oznakowali. Ten policjant stwierdził, że gdyby nie wiedział po co jedzie, gdzie i dlaczego, to sam tej dziury by nie zauważył – mówi pani Magdalena.*

* skrót materiału

Reporter: Michał Bebło

mbeblo@polsat.com.pl