Anglia: Szokująca zbrodnia w polskiej rodzinie

Okrutna zbrodnia w polskiej rodzinie mieszkającej w Anglii. 12 października w mieszkaniu w Stoke-on-Trent znaleziono ciała 27-letniej Polki i jej dwóch córek. Według policji wszystko wskazuje na to, że Marta G. zabiła swoje dzieci nożem, a później popełniła samobójstwo. Śledztwo nadal jednak trwa. Znajomi i sąsiedzi są w szoku. Twierdzą, że rodzina G. wyglądała na bardzo szczęśliwą.

- Żadnych uciekających mężczyzn, żadnego trzaskania drzwiami, żadnych krzyków, żadnego szmeru, nic – mówi Anthony Adams, sąsiad Marty i Marcina G.

Marta i Marcin G. byli małżeństwem od sześciu lat. Pochodzili z Przemyśla. Zaraz po ślubie wyemigrowali do Wielkiej Brytanii. Marta była w ciąży. Z uwagi na dziecko, młodzi postanowili poszukać lepszego życia. W ten sposób trafili do Stoke-on-Trent.

- Przyszli do mnie wynająć mieszkanie. Byli bardzo miłą parą. Młodą, bardzo zakochaną, tak ich zapamiętałem. Byli bardzo przyjacielscy, zwłaszcza Marcin. To naprawdę wstrząsające, usłyszeć, że coś takiego dzieje się z kimś, kogo znasz – opowiada Sunny Miah, znajomy Marty i Marcina G.

- Współczuję temu facetowi. Byłbym kompletnie rozbity, gdyby coś takiego przydarzyło się mnie. Pewnie nie chciałbym dłużej żyć – dodaje sąsiad Aaron Knickson.

- Myśli pan, że to niemożliwe, by zabiła dzieci? Jak ktoś był ileś lat na obczyźnie, to wie, jak to jest. To nie jest łatwe. Trzeba mieć silną psychikę, żeby wytrzymać - mówi nam pracownica polskiego sklepu w Stoke-on-Trent.

W 2009 roku Marcie i Marcinowi urodziła się córka Maja. 3,5 roku później na świat przyszła kolejna – Ola. Dzięki pomocy władz, rodzina otrzymała mieszkanie w jednym z domów przy Sherwin Road. Wszystko układało się świetnie. Przynajmniej na pozór.

- Dzieci zawsze były dobrze ubrane. Kilka tygodni temu widziałam ich wszystkich, jak bawią się razem w ogródku. Śmiali się i żartowali, dzieci również – wspomina Carole Cookson, sąsiadka rodziny.

- Żadnych krzyków, kłótni. Nigdy nie widziałem go pijanego. Zajęło mi trzy lata, żeby zorientować się, że pali papierosy – dodaje sąsiad Anthony Adams.

Jest niedziela 12 października. Około godziny 18.30 miejscowa policja otrzymuje nagłe wezwanie. Jedna z sąsiadek informuje, że w domu Marty i Marcina doszło do tragedii. Kobieta i jej dwie córki nie żyją. Wszystkie zginęły od ciosów nożem.

- Wyszłam na ganek, bo zobaczyłam w oknie mnóstwo niebieskich świateł. Później zobaczyłam policję, która ściga po ulicy jakiegoś mężczyznę. To był Marcin – opowiada Carole Cookson, sąsiadka rodziny.

- Chwilę wcześniej wrócił z pracy i ich zobaczył. Myślę, że był w szoku. W takiej sytuacji człowiek traci rozum. Nie wierzę też, że zrobiła to ona. Nie pojmuję tego, w tej rodzinie naprawdę nic się nie działo – dodaje sąsiad Anthony Adams.

Tego samego wieczoru Marcin został zatrzymany. Trafił do aresztu, ale spędził w nim tylko dobę. Dzień po tragedii odzyskał wolność. Śledczy opublikowali polskojęzyczny komunikat, w którym wykluczyli, aby w masakrze brały udział osoby trzecie.

- Na tym etapie nie ma żadnego dowodu, który sugerowałby uczestnictwo innej osoby. Nasze śledztwo trwa i jest coraz bliższe wytłumaczenia tego tragicznego incydentu – powiedziała Renata Kulik, policjantka ze Stoke-on-Trent.

- Samobójca sobie żyły podcina, wiesza się, albo się truje, a nie dźga nożem. Musiała być odważna, skoro się cięła nożem – mówi mieszkanka Stoke-on-Trent.

- Nie potrafię usprawiedliwić tego, że ktoś komuś odbiera życie. To Bóg nam je daje i tylko on może je nam odebrać. Nikt inny, nawet rodzona matka – podsumowuje Sunny Miah, znajomy rodziny G.

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl