Tajemnicze zniknięcie żony policjanta

Pani Anna zniknęła w tajemniczych okolicznościach w lipcu 2012 roku. Zdaniem jej męża - policjanta, wywołała domową awanturę, spakowała się i wyszła, zostawiając dwuletnią córkę. Mężczyzna zgłosił jej zaginięcie dwa dni później. Rodzice pani Anny są przekonani, że za wszystkim stoi właśnie Marek G. Ich córka podejrzewała go romans.

Pani Anna ma 32 lata. Pochodzi z Czeladzi – małego miasteczka koło Sosnowca. Jest żoną i matką. Jej córka ma cztery lata. Ostatni raz widziano panią Annę dwa lata temu.

- Chciałabym ją przytulić. Znowu usłyszeć jej śmiech, słowo „mamo”. Cokolwiek się stało z moją córką, to on (mąż pani Anny - przyp. red.) się do tego przyczynił. Do niego czuję nienawiść, tylko muszę ją ukrywać - opowiada Michalina Kaczyńska, matka zaginionej pani Anny.

Anna i Marek poznali się w 2006 roku. Ona pracowała w urzędzie. On był oficerem policji. Szybko postanowili się pobrać. Cztery lata później na świat przyszła ich córka.

- Cały czas świergotała z tym dzieckiem, jak wróbelek - opowiada nam sąsiadka pani Anny. Kobieta nie ma zastrzeżeń do jej męża. „Grzeczny, uprzejmy” - mówi. Awantur w mieszkaniu również nie słyszała.

- Spokojny dom. Sam byłem zaskoczony, jak się dowiedziałem, że nagle jej nie ma - dodaje sąsiad pani Anny. Czy kobieta mogłaby w taki sposób zostawić małe dziecko? - Nie chcę się wypowiadać, bo mogę kogoś skrzywdzić, ale wiem, że bardzo dbała o to dziecko - mówi mężczyzna.

- To było na przełomie lutego i marca 2012 roku. Córka zaczęła wtedy nabierać jakichś podejrzeń, że zięć kogoś ma. Ja i moja starsza córka stwierdziłyśmy, że to niemożliwe, żeby tak dobry chłopak postępował w ten sposób. Nie dałam jej wiary w to, co mówi, a ona prostu się schowała, jak ślimak i więcej już na ten temat nie dyskutowała z nami - opowiada Michalina Kaczyńska, matka pani Anny.

Jest 7 lipca 2012 roku. Około godziny 18 pani Anna jest u fryzjera. Godzinę później wraca do domu. Zamierza spędzić wieczór z córką i mężem. Około 22 zaczyna dziać się coś niewytłumaczalnego.

- Pokłóciła się z mężem. Była ponoć awantura w domu, w takcie której ona wyszła z mieszkania, zostawiając śpiące dwuletnie dziecko. Kłótnia zaczęła się, bo mąż nie podlał kwiatków na balkonie. Taka jest relacja męża. Miejmy jednak świadomość, że mąż jest ostatnią osobą, która widziała panią Annę - mówi Agnieszka Wichary z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

- Awanturę byłoby słychać. Tutaj słychać nawet jak po schodach ktoś idzie. Jej walizka by terkotała. A poza tym w godzinach 10, 11 dużo osób wychodzi z psami. Trudno mi uwierzyć, że ktoś na osiedlu nie słyszał, że ktoś idzie z walizką albo nie zaobserwował - mówi sąsiadka pani Anny.

Według męża, pani Anna mówiła, że nie będzie jej przez dwa dni. Swoje rzeczy spakowała w dużą, podróżną walizkę.

- Jak była wizja lokalna, to w południe był straszny łomot od tej walizki na kółkach i ludzie zwracali uwagę, że ktoś z taką walizką idzie. A tego wieczora nikt nic nie słyszał. Nie ma żadnego dowodu, że ona wyszła z domu. Marek nawet w jednym procencie nie angażował się w jej poszukiwania. Stał z boku cały czas - uważa Janusz Kaczyński, ojciec pani Anny.

Marek G. odmówił nam komentarza przed kamerą.

- Wiemy, że pojechał do Katowic, na dworzec. (Był dokładnie tam, gdzie logował się telefon pani Anny - przyp. red.) Twierdzi, że pojechał jej szukać - informuje Agnieszka Wichary z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

Razem z panią Anną z domu zniknęły jej torebka, dokumenty oraz telefon. Po raz ostatni logował się on w okolicach katowickiego dworca. Potem najprawdopodobniej się rozładował. Kiedy po dwóch dniach pani Anna nie powróciła, mąż zgłosił oficjalnie jej zaginięcie.

- Prokurator zdecydował się na przesłuchanie męża zaginionej z udziałem wariografu, czyli wykrywacza kłamstw. Mężczyzna odpowiadał na bardzo ogólne pytania. Po pewnym czasie prokurator zdecydował się na sformułowanie konkretnych pytań. Wtedy Marek G. odmówił udziału w takiej czynności - informuje Agnieszka Wichary z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

Śledczy przeszukali mieszkanie oraz samochód małżeństwa. Nie znaleźli śladów krwi.

- Nie wierzę, że ona żyje. Na tyle, co znam swoją córkę, nie wierzę. Plakaty rozwieszam jednak do dzisiaj.Była taka sytuacja, że zostałam wezwana do Straży Miejskiej w Czeladzi, bo ktoś napisał na nas donos, że jeździmy i zaśmiecamy miasto - opowiada Michalina Kaczyńska, matka pani Anny.

- Straż miejską zawiadomił mąż Anny G. - dodaje Agnieszka Wichary z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

Pomimo upływu dwóch lat, śledztwo w sprawie zaginięcia pani Anny wciąż trwa. Oprócz prokuratorów, dochodzenie prowadzą też funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji. Do śledczych wciąż spływają nowe informacje. Lada dzień w sprawie może więc nastąpić długo oczekiwany przełom.

- Wzięłam sobie za cel, żeby Dominika nie zapomniała o swoich dziadkach i o swojej mamie. Kiedy wnuczka przychodzi do nas, to przynajmniej wizualnie wie, że to jest jej mama. Bo ona już jej nie pamięta. Była za mała. Zięć sobie ułożył życie. Co poniektórzy byli zaszokowani, że na imprezach towarzyskich pojawiał się już z innymi kobietami. To była dwa miesiące po zaginięciu. Wyobrażałam sobie różne scenariusze: może ją ktoś porwał na narządy, może zgwałcił, zabił - rozpacza Michalina Kaczyńska, matka pani Anny.

- Podobno po 10 latach ludzie się odnajdują. Ja nie mówię, że żywi, ale szczątki ludzi można odnaleźć. Cały czas mam nadzieję, że się odezwie - mówi Janusz Kaczyński, ojciec pani Anny.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl