Życie na podsłuchu

Chodzą na palcach, rozmawiają szeptem, ściszają telewizory. Mieszkańcy jednego z bloków w Lublinie skazani są na życie w niemal absolutnej ciszy. Wszystko przez wyczuloną na hałas sąsiadkę. Kobieta na lokatorów pisze donosy lub wzywa policję. Przeszkadzają jej szurające krzesła dwa piętra wyżej, domowe rozmowy, a nawet spuszczanie wody w toalecie.

- Szuranie taboretów, skrzypienie drzwi w mieszkaniu, a nawet chodzenie po mieszkaniu – wymienia czynności, które przeszkadzają Beacie S. jej sąsiad Dariusz Ciuraszkiewicz.

- Ma być cisza, mamy fruwać, a najlepiej jakbyśmy oknem wychodzili, a nie obok jej drzwi – dodaje inny sąsiad Bogusław Chmielewski.

W bloku na jednym z lubelskich osiedli panuje absolutna cisza. Wszystko dzięki jednej mieszkance. Jej sąsiedzi są bezradni, nie mogą normalnie funkcjonować, bo nawet normalna rozmowa przeszkadza Beacie S.

- Sąsiadka wyglądała przez okno i zwracała nam uwagę, że stoimy na balkonie, rozmawiamy przez telefon, albo w ogóle rozmawiamy, że spuszczamy wodę po godzinie 22, że bierzemy kąpiel po 22 – mówi  Arkadiusz Szymański.

- Przy pierwszej wizycie sąsiadka powiedział, żeby podkleić coś pod taborety w kuchni,  chociaż żadnego hałasu nie było, nam to nie przeszkadzało. Tym bardziej, że my mieszkamy na III piętrze, a ta pani na I. Między nami jest jeszcze jedno mieszkanie! Akurat żona opowiadała córce bajkę o Jasiu i Małgosi. Padło w niej słowa „Baba Jaga”. Usłyszała je pani S. W ślad za tym poszły pisma na policję i do sądu, do kurator sądowej, że demoralizujemy dziecko – opowiada Dariusz Ciuraszkiewicz.

- Teraz, jak pani słyszy, jest spokój, ale to dzięki moim działaniom, bo inaczej nie dałoby się tu wytrzymać. Ja mogę przyjść do domu i kilka godzin posiedzieć. Jak ktoś przy drzwiach mi się wyśmiewa, że: „tutaj mieszka jakaś tam Baba Jaga”, albo mówi mi wprost: „jak masz kłopoty, to się lecz”. Ja uważam, że to jest wielkie nieporozumienie – powiedziała nam Beata S.

Od około 7 lat mieszkańcy bloku czują się nękani przez sąsiadkę. Kobiecie przeszkadza wszystko, nawet chodzenie po mieszkaniu. Beata S. twierdzi, że to ona jest nękana i za każdym razem wzywa policję, która puka do drzwi mieszkańców o każdej porze dnia i nocy.

- Dowiedziałem się od wychowawczyni, że sąsiadka zadzwoniła do szkoły ze skargą na mojego 8-letniego syna, że się źle zachowuje. To było dla mnie zaskoczenie, tak samo dla pracowników szkoły – mówi Arkadiusz Szymański, sąsiad Beaty S.

- Mówią, że mam nadwrażliwość dźwięku. Chodzi o to, że ja nie miałam wrażliwości, dopóki nie było natężenia hałasu. Dzisiaj byłam u audiologa i te badania nie wychodzą. Jak się denerwuję, krew do głowy uderza. To wszystko przez tych ludzi i te sytuacje – twierdzi Beata S.

- Zainteresowaliśmy Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, psychologów. Najlepiej byłoby, gdyby te zwaśnione strony się pogodziły i każdy po troszku ustąpił – mówi Janusz Wójtowicz, rzecznik Policji w Lublinie.

- Są jakieś ogólnie przyjęte normy i wszyscy się w nich mieszczą, a przeszkadza to jednej osobie. Czy ta jedna osoba musi dostosować się do reszty, czy ogół ma się dostosować do niej? – pyta Dariusz Ciuraszkiewicz, sąsiad Beaty S.

Mieszkańcy widzą, że konflikt narasta. Chcieliśmy porozmawiać z Beatą S. przed kamerą. Kobieta nie wyraziła zgody. Jej wypowiedzi nagraliśmy ukrytą kamerą.

- Wytaczanie komuś sprawy o złośliwość, kto jest przewlekle chory, mam chory kręgosłup, to jest po prostu jakiś kryminał, jakieś przestępstwo. Ja muszę przebywać w domu i pewnie przez to więcej słyszę – tłumaczy nam Beata S.

- Jest coraz gorzej. Zauważyłem, że pani S. reaguje coraz bardziej nerwowo na różne sytuacje. W pewnym momencie może dojść do jakiejś tragedii – przestrzega Dariusz Ciuraszkiewicz, mieszkaniec bloku.

I mieszkańcy, i Beata S. składają skargi na siebie nawzajem do różnych instytucji. Ani spółdzielnia, ani policja, ani nawet sąd nie są w stanie rozwiązać tego konfliktu. Mieszkańcy cicho, na palcach szukają pomocy, a końca problemu nie widać.

- Sąd zajmował się sprawą pani S. dwukrotnie. Postępowania wobec niej zostały umorzone z uwagi na to, że nie była zdolna ponosić odpowiedzialności za wykroczenie z uwagi na stwierdzone schorzenie. Lokatorzy nie muszą jednak czuć się bezradni. Mogą wszystko zgłosić w prokuraturze, która jest upoważniona do zgłoszenia wniosku o przymusowe leczenie – informuje Artur Ozimek z Sądu Okręgowego w Lublinie.

- Tu słychać, jak ktoś bierze kąpiel, jak zmywa naczynia, odkurza, śmieje się. To wszystko według sąsiadki jest zabronione, a my powinniśmy ją przeprosić. Za co? Że żyjemy? – pyta Arkadiusz Szymański, sąsiad Beaty S.*

* skrót materiału

Reporterka: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl