Nie doczekała legalnej aborcji!
Pani Marta z Głogowa w 11. tygodniu ciąży dowiedziała się, że jej dziecko ma poważną wadę genetyczną. Kobieta chciała wykonać legalną aborcję, ale nie zdążyła. Przez ponad 7 tygodni próbowała wykonać wszystkie potrzebne do zabiegu badania. W końcu pani Marcie odeszły wody. Jej martwe dziecko wypadło na podłogę szpitala w Lubinie. Kobieta do dziś ma jego widok przed oczami.
36-letnia pani Marta trafiła do szpitala powiatowego w Głogowie z powodu zapalenia pęcherza. Kobieta była w 11. tygodniu ciąży. Przy wypisie lekarze nie mieli dla niej dobrych wiadomości.
- Miałam silne zapalenie pęcherza, nie mogłam oddawać moczu, to był straszny ból. W 11 tygodniu znalazłam się w szpitalu i okazało się, że z dzieciątkiem jest coś nie tak. Lekarz znalazł na karku dodatkową fałdę i powiedział, że to może być wada genetyczna. Oczywiście się rozpłakałam – opowiada pani Marta.
Kobieta została skierowana na badania prenatalne w Lubinie. Cały czas miała nadzieję, że długo oczekiwane dziecko będzie zdrowe. Niestety, kolejne badania potwierdziły przypuszczenia lekarzy z Głogowa. Dziecko miało poważną wadę genetyczną.
- Od razu na USG wyszło, że dzieciątko ma obrzęk mózgu, pan doktor stwierdził też, że z serduszkiem jest coś nie tak. Od razu mi powiedział, że wygląda na to, że dzieciątko jest chore i to dość mocno. Od razu powiedziałam, że nie dam rady urodzić tego dziecka, nie dam rady później patrzeć, jak to dzieciątko się męczy – opowiada pani Marta.
Kobieta miała możliwość wykonania legalnej aborcji z powodu wady genetycznej dziecka. Przepisy pozwalają na taki zabieg jedynie do 21. tygodnia ciąży. Jej lekarz prowadzący oraz lekarz wykonujący badania prenatalne kierowali ją na kolejne konsultacje. Dlaczego? Twierdzili, że aby doszło do aborcji, kobieta musi przejść przez wszystkie procedury.
- Takie jest prawo w Polsce, te badania muszą być zrobione i bez tego nic się nie zrobi.
Czas oczekiwania na wynik był strasznie długi, a czas naglił - mówi pani Marta.
- To co się tutaj stało, że przeciągano to, robiąc kolejne badania, to nie powinno mieć miejsca. Jeżeli były takie wskazania, trzeba było przeprowadzić zabieg przerwania ciąży – uważa dr Adam Sandauer ze Stowarzyszenie Pacjentów "Primum Non Nocere", które pomaga ofiarom błędów lekarskich.
Chcieliśmy dowiedzieć się, czy pani Marta musiała robić badania przez ponad 7 tygodni. Próbowaliśmy spotkać się z lekarzem prowadzącym ciążę pani Marty oraz z doktorem wykonującym badania prenatalne pani Marcie. Pierwszy odmówił wypowiedzi, rozmowę z drugim nagraliśmy ukrytą kamerą:
Reporterka: Czemu to tyle trwa? Odsyłanie od jednego lekarza do drugiego?
Lekarz: To nie trwa długo, to trwa bardzo krótko. Naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego u tej pacjentki to nie zafunkcjonowało. Bo to funkcjonuje wręcz perfekcyjnie.
Reporterka: Ale żeby zrobić aborcję legalną, to trzeba wypełnić wszystkie te formalności.
Lekarz: Tego tematu w ogóle nie poruszam. Takie są przepisy.
Sprawę próbowaliśmy również wyjaśnić u prezes kliniki, w której wykonano badania prenatalne:
Reporterka: Dlaczego te badania nie są robione na cito, skoro wiadomo, że dziecko jest obciążone wadą genetyczną?
Prezes kliniki: Nie wszystko zależy od lekarza, to jest system. Myśmy nie zawinili, pacjentka nie zawiniła, a NFZ robi co może i nie ma możliwości wykonania. No i koniec, kończy się dyskusja w tym momencie.
Pani Marta bała się, że nie zdąży z wykonaniem badań na czas. Nie chciała skazać siebie i nienarodzonego dziecka na męczarnię.
- Pojechałam na badaniem, które niestety nie wyszło. Ciężko było pobrać płyn. Po dwóch tygodniach, jak dostałam wynik tego badania, rozpłakałam się, bo oczywiście wyszedł negatywny, a czas naglił. Musiałam je powtórzyć. Na wizycie w poniedziałek przed tą kolejną amniopunkcją (rodzaj badania prenatalnego – przyp. red.) okazało się, że serduszko przestało bić – wspomina pani Marta.
- To, że była wada genetyczna, powinno być powodem szybkiego przerwania ciąży, a nie doprowadzenia do nieszczęścia – ocenia Adam Sandauer ze Stowarzyszenie Pacjentów "Primum Non Nocere".
Pani Marta nie zdążyła z badaniami. 10 czerwca tego roku, w 5 miesiącu ciąży, w wyniku wady genetycznej płodu i stresu kobiety, dziecko zmarło. Pani Marta musiała urodzić martwe dziecko, czego konsekwencje ponosi do dnia dzisiejszego.
- Gdzieś koło północy zaczęły odchodzić mi wody płodowe. Te dzieciątko mi wypadło na podłogę. Podniosłam je, miało rączki, nóżki, było strasznie zmasakrowane. Po prostu utopiło się w wodach płodowych. Chodziłam do psychiatry, non stop płakałam, cały czas widziałam to dziecko na moich rękach. Kobieta nie powinna być zmuszona do robienia tych badań wiedząc, że ma chore dziecko. Takie rzeczy powinno się od razu załatwiać, żeby nie przechodziły tych męczarni, co ja przechodziłam – podsumowuje pani Marta.*
* skrót materiału
Reporterka: Klaudia Szumielewicz