Umierała na chodniku przy szpitalu!

Magdalena Szewczyk z Krakowa zasłabła na ulicy obok szpitala. Przez ponad godzinę czekała na przyjazd pogotowia! Kobieta nie mogła się ruszyć. Dyspozytor odmówił wysłania karetki ze względu na bliskość szpitala. Zareagował dopiero po telefonie z policji. Pani Magdalena miała zawał serca. W szpitalu była reanimowana aż pięciokrotnie.

32-letnia Magdalena Szewczyk 24 czerwca tego roku szła z córką w odwiedziny. Przechodząc obok szpitala, kobieta nagle zasłabła. Pani Magdalena od lat choruje na zakrzepicę. Przy kobiecie zatrzymało się kilkoro przechodniów.

- Zrobiło mi się gorąco, to był dosłownie moment, kiedy nie byłam już w stanie oddychać i tak naprawdę to tyle na 100 procent pamiętam. Ludzie zaczęli się zatrzymywać. Na pewno dwie kobiety i później mężczyzna na rowerze, który mówił, że jest ratownikiem medycznym – opowiada pani Magdalena.

Rozmowa dyspozytorki pogotowia z panią Magdaleną:

Dyspozytorka: Dzień dobry, co to się dzieje?
Pani Magdalena: Duszno mi, po prostu duszno. Zaczęło mnie kłuć w klatce piersiowej.
Dyspozytorka: No, to trzeba wejść na teren szpitala i tam jest izba przyjęć.
Pani Magdalena: Nie dam rady.
Dyspozytorka: To poprosić kogoś, proszę pani, czy tam jest portiernia, żeby ktokolwiek wziął wózek i panią podwiózł.
Pani Magdalena: Ale nie dam rady wstać! Piecze mnie.
Dyspozytorka: Proszę pani, ale nie jest tam pani sama przecież, tak?

Dyspozytorka pogotowia nie chciała wysłać karetki do pani Magdaleny, mimo że jej stan był bardzo ciężki. Kobieta na przyszpitalnym chodniku spędziła ponad godzinę. Każda sekunda była cenna dla uratowania jej życia.

- Ratownik, który się zatrzymał i nie był na służbie, powiedział, że nie wolno żony ruszać, ponieważ najprawdopodobniej ma zawał. Mówił, że świadczy o tym zasinienie na klatce piersiowej i boleści w rekach – opowiada Norbert Szewczyk, mąż pani Magdaleny.

- Policję ktoś też zatrzymał i wiem, że ci policjanci dwa razy prosili o szybszy przyjazd tej karetki – dodaje pani Magdalena.

To fragment rozmowy policjanta z dyspozytorem pogotowia:

Dyspozytor: Ratownictwo medyczne, słucham?
Policjant: Dzień dobry, komisariat trzeci, dyżurny. Potrzebuję karetkę pogotowia, ul. Fieldorfa Nila 8. Jest tam kobieta w wieku około 30 lat. W okolicach serca się tam gdzieś trzymała.
Dyspozytor: W domu, tak? Czy na ulicy?
Policjant: Na ulicy, przy samym wjeździe do szpitala Jana Pawła.
Dyspozytor: Zgłoszenie przyjęte, wyjeżdżamy na Nila. 

Dopiero po trzecim telefonie ze strony patrolu policji, pogotowie ratunkowe zdecydowało się wysłać karetkę. Ratownicy medyczni po przyjeździe na miejsce mieli gotową diagnozę. Stwierdzili, że kobieta ma nerwicę, a nie zawał.

- Ich diagnoza była taka: mąż ma mnie wziąć do domu, położę się do łóżka odpocznę i będzie lepiej. Gdyby mąż mnie wziął do domu, to chyba by mnie nie zdążył do niego dowieźć – mówi pani Magdalena.

- Nasz dyspozytor źle ocenił sytuację, popełnił błąd. W rozmowie z pacjentką te dolegliwości nie przedstawiały się bardzo poważnie, a pacjentka znajdowała się praktycznie tuż przy wejściu do szpitala – mówi Joanna Sieradzka, rzecznik Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego.
Reporterka: Mąż i teściowa pani Magdaleny twierdzą, że informowali załogę pogotowia o tym, że pani cierpi na zakrzepicę.
Rzecznik pogotowia: Pani Magda nie przekazała takiej wiedzy, nie powiedziała nikomu z naszych pracowników, że cierpi na chorobę przewlekłą.

- W karetce bodajże jedynie zmierzyli mi ciśnienie, gdyby mi wykonali EKG, to by od razu wiedzieli, że jestem w trakcie zawału – komentuje pani Magdalena.
 
Późnym wieczorem pani Magdalena trafiła do szpitala imienia Narutowicza, gdzie przestała oddychać. Po reanimacji została przewieziona do szpitala Jana Pawła II, tam była reanimowana jeszcze pięciokrotnie. Dlaczego więc ratownicy pogotowia chcieli wcześniej odesłać panią Magdalenę do domu?

- Ze względu na tajemnicę zawodową, nie mogę udzielać informacji o szczegółach całej akcji – odpowiada Joanna Sieradzka, rzecznik Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego.

- Gdyby mi zrobili EKG, to mogliby mnie od razu wwieźć do szpitala Jana Pawła. Nie traciliby już czasu na kolejny szpital – komentuje pani Magdalena.

Kobieta trzy dni walczyła o życie. Do dziś jest pod stałą kontrolą lekarzy. Zgłosiła sprawę do prokuratury w Krakowie.

- Postępowanie dotyczy narażenia bezpośredniego, nieumyślnego, na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu pokrzywdzonej, poprzez niezadysponowanie wyjazdu ratowników medycznych i nieudzielenia pomocy w tym zakresie – informuje Tomasz Waszczuk z Prokuratury Rejonowej Kraków-Śródmieście Wschód.

- Ja wtedy nie byłam nawet w stanie zadzwonić na pogotowie. Boję się, że jak będę sama w domu i pogotowie mi odmówi przyjazdu, to drugi raz nie będę w stanie zadzwonić – podsumowuje pani Magdalena.*

* skrót materiału

Reporterka: Klaudia Szumielewicz

kszumielewicz@polsat.com.pl