Matka umierała w karetce, ojciec w kopalni
Nadia ma zaledwie 8 lat, a już musiała przeżyć tragiczną śmiercią matki, a niedawno również ojca. W 2012 r. jej matka dostała ataku duszności. Przez cztery godziny była wożona karetką od szpitala do szpitala, czekając na ratunek. Dziś mała Nadia przeżywa kolejny dramat. Jej ojciec zginął w wyniku wybuchu metanu w Kopalni Mysłowice-Wesoła.
- Nadia jest samiutka, pyta gdzie jest mama, gdzie jest tata? Jaka większa może być tragedia? - rozpacza Andrzej Kapler, dziadek Nadii.
W maju 2012 roku pokazaliśmy materiał o 26-letniej Magdalenie Pośpiech. Kobieta była zdrowa, aktywna, nigdy nie chorowała. 10 kwietnia rano straciła przytomność. Rodzina rozpoczęła reanimację i wezwała pogotowie. Karetka zabrała panią Magdalenę do szpitala nr 1 w Mysłowicach, ale tam lekarz dyżurny kobiety nie przyjął.
- Pacjentka przyjechała z zapaleniem gardła i krtani, z niemożnością wdychania powietrza. Jest to dolegliwość laryngologiczna, dlatego odesłaliśmy ją nie byle gdzie, tylko na konsultację laryngologiczną - mówiła nam Urszula Urbanowicz, ordynator oddziału chorób wewnętrznych Szpitala nr 1 w Mysłowicach.
- Chcieli po prostu pozbyć się żony, nie wiem, to ciężar dla nich był, że mają życie ratować? – pytał wówczas Błażej Pośpiech, mąż pani Magdaleny.
Karetka zawiozła panią Magdalenę do innego szpitala w Mysłowicach, ale tam też nie było oddziału laryngologii, więc w końcu kobieta trafiła na oddział laryngologii do szpitala w Katowicach. Ale po badaniach lekarze stwierdzili, że pani Magdalena nie ma schorzenia laryngologicznego i odesłali kobietę z powrotem do Szpitala Nr 1 w Mysłowicach.
- Położyliśmy ją na łóżku, napiła się wody i stwierdziła, że bardzo jej się chce spać, że zadzwoni, jak będzie czegoś potrzebowała - mówiła Krystyna Kapler, matka pani Magdaleny.
Pani Magdalena zmarła po kilku godzinach jeżdżenia między szpitalami. Przyczyną śmierci była niewydolność oddechowo-krążeniowa. Pan Błażej został sam z pięcioletnią córką.
- Wytłumaczyłem jej, że mamusia zachorowała, nie umiała oddychać, ale teraz patrzy na nas z góry i trzeba mieć ją w serduszku - opowiadał pan Błażej.
Pan Błażej z wielką determinacją walczył o ukaranie winnych śmierci swojej żony. Sprawa toczy się obecnie w mysłowickim sądzie.
- Prokuratura w Mysłowicach postawiła lekarzowi izby przyjęć szpitala w Mysłowicach zarzut dopuszczenia się przestępstwa narażenia człowieka na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. To przestępstwo zagrożone jest karą grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku - informuje Paweł Łatanik, pełnomocnik rodziny zmarłej pani Magdaleny.
- W tym szpitalu nie pracuję od miesiąca, ale to nie tak, że po tej sprawie mnie zwolniono. Miesiąc temu sam podjąłem taką decyzję w związku z zupełnie inną sprawą - powiedział nam lekarz, który nie przyjął pani Magdaleny do szpitala.
- To tragedia. Dziewczyna, która pływała, grała w szkole w siatkówkę, była w bardzo dobrym zdrowiu, raz zachorowała i odeszła od nas. To jest dla mnie nie do pomyślenia. To jest zaniedbanie tego jednego lekarza - uważa Andrzej Kapler, ojciec pani Magdaleny.
Mąż pani Magdaleny chodził na rozprawy, ale przede wszystkim opiekował się córką. Chciał zapewnić jej szczęśliwe dzieciństwo. Pracował w Kopalni Mysłowice-Wesoła. Wszystko zmieniło się 6 października tego roku, kiedy w kopalni wybuchł metan. Pan Błażej był jednym z najciężej poszkodowanych górników. Miał poparzone 83 procent powierzchni ciała. Dwa tygodnie walczył o życie w siemianowickim szpitalu. Zmarł 21 października.
- Walczył bardzo dzielnie każdego dnia. Czasem wnuczka się nagrywała i przystawiałam mu telefon do ucha, żeby słyszał, jak córka prosi: Tatuś, zdrowiej, wracaj do nas - opowiada Zenona Pośpiech, matka pana Błażeja.
- Nie mogłem wnuczce wytłumaczyć, że mama była zdrowa, a jej nie ma, a teraz w tym samym miejscu jest pochowany Błażej. Na pogrzebie tak płakała, że nie mogłem ją uspokoić, kto to wytrzyma? Jaka nas jeszcze może tragedia spotkać? - pyta Andrzej Kapler, ojciec zmarłej pani Magdaleny.
Rodzice zmarłego górnika postanowili, że zostaną rodziną zastępczą dla osieroconej wnuczki. Bardzo się starają, ale wiedzą, że nie są w stanie zastąpić Nadii rodziców.
- Ona jest całym naszym światem, gdyby nie ona, nie mielibyśmy tyle sił do działania. Życie toczy się dalej, musimy je prowadzić tak, jak przed wypadkiem syna, teraz już tylko w trójkę - podsumowuje Zenona Pośpiech, matka pana Błażeja.*
* skrót materiału
Reporterka: Paulina Bąk