Utonął na koloniach. Nie ma winnych
Dziesięcioletni kolonista utonął na strzeżonym kąpielisku w Zakopanem. Piotrek przebywał pod wodą od kilku do kilkunastu minut. Nie zauważył go żaden ratownik ani opiekun. Mimo to, sąd nie znalazł winnego tragedii.
- Nie dopuszczałem tej myśli, że mogłem stracić dziecko wysyłając na kolonie – mówi Mirosław Dembiński, ojciec 10-letniego Piotrka.
- Ratowniczka niewinna, opiekunowie niewinni, a dziecko nie żyje – dodaje Ludwika Dembińska, matka chłopca.
Syn Ludwiki i Mirosława Dembińskich z małej wsi koło Łomży w 2010 roku pojechał na kolonie do Zakopanego. Niestety z wypoczynku już nie wrócił. Dziesięciolatek utonął na kąpielisku strzeżonym. Do tragedii doszło pomimo obecności opiekunów i ratowników.
- Pamiętam, że około godziny 19 dostałam telefon, że moje dziecko w stanie agonalnym leży na OIOMI-e. Doszło do wypadku. Dziecko za długo leżało pod wodą, od kilku do kilkunastu minut, ma obrzęk mózgu. W szpitalu byłam koło piątej rano, o 8.50 momentalnie spadło ciśnienie, zatrzymała się akcja serca – rozpacza pani Ludwika, matka chłopca.
Śledztwo w sprawie śmierci Piotrka wszczęła zakopiańska prokuratura. Badano odpowiedzialność opiekunów i ratowników wodnych.
- Postępowanie zakończyło się skierowaniem aktu oskarżenia przeciwko opiekunce – informuje Zbigniew Lis z Prokuratury Rejonowej w Zakopanem.
Sąd w Łomży opiekunkę kolonijną uniewinnił. W uzasadnieniu wyroku wskazał jednak na uchybienia w pracy ratowników wodnych.
- Sąd stwierdził, że zachowanie opiekunki w tych warunkach było należyte. Przestrzegła ona zasad ostrożności, a jej zachowanie nie miało wpływu na to przykre zdarzenie. Na stanowisku, które było najbliżej miejsca wypadku, nie było ratownika, a powinien być – mówi Jan Leszczewski z Sądu Okręgowego w Łomży.
- Na basenie było w tym czasie - z tego co mi wiadomo - siedmiu ratowników i zawodowi ratownicy przejęli opiekę nad dziećmi – tłumaczy Jan Szymański z Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Łomży.
Jak to możliwe, że ratownicy nie zauważyli pod wodą dziecka przez kilka minut?
- To było pod „grzybkiem”, tam się schował. Wszystko działo się zgodnie z prawem – mówi szef ekipy ratowników wodnych na kąpielisku w Zakopanem
- Okazało się, że ratownik, która miała się opiekować grupą, gdy tonął mój syn, rozmawiała przez telefon. To zostało jej udowodnione, ona zresztą się do tego przyznała – mówi Mirosław Dembiński.
Z opinią sądu nie zgadza się jednak prokuratura w Zakopanem. Śledczy uznali, że nikogo z grona ratowników oskarżyć nie można.
- W oparciu o zebrany materiał dowodowy nie da się przypisać winy konkretnemu ratownikowi, a polski system prawny nie przewiduje odpowiedzialności zbiorowej. Nigdy nie ustalono, w którym momencie, i w którym miejscu pokrzywdzony wszedł do wody, i w którym miejscu utonął. To powoduje taki margines niepewności, że w efekcie nie można przypisać odpowiedzialności konkretnej osobie – twierdzi Zbigniew Lis z Prokuratury Rejonowej w Zakopanem i dodaje:
- Sąd miał prawo do swojej oceny, ale prokurator dokonał jeszcze bardziej pogłębionej oceny, przeprowadził postępowanie przygotowawcze w tym zakresie.
Sprawa opiekunki kolonijnej zakończyła się jej uniewinnieniem. Sprawa ratowników wodnych jest prawomocnie umorzona. Okazuje się, że za śmierć chłopca na strzeżonym basenie, na zorganizowanych koloniach z opiekunami, nikt nie odpowie..
- Jestem przekonany, że sumienie nasze jest w porządku, bo zrobiliśmy wszystko, co się dało – twierdzi prokurator Zbigniew Lis.
- Kiedyś, mieszkając w Grajewie, uratowałem troje dzieci z rzeki Ełk. Ja uratowałem komuś dzieci, a memu dziecku nie było komu pomóc - podsumowuje Mirosław Dembiński.*
* skrót materiału
Reporter: Michał Bebło