Szaleniec spalił żywcem urzędniczkę

Maków w szoku po ataku szaleńca. Leszek G. wszedł do ośrodka pomocy społecznej, oblał benzyną dwie urzędniczki i je podpalił! By utrudnić im ucieczkę, przytrzymywał drzwi. Jedna kobieta nie żyje, druga jest ciężko ranna. Leszek G. starannie zaplanował swój atak. Ustaliliśmy, że wcześniej leczył się psychiatrycznie.

- Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia ze zbrodnią zabójstwa i usiłowania. Są podstawy twierdzić, że w grę wchodzi szczególne okrucieństwo – mówi Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

Poniedziałek, 15 grudnia, godzina 13. Do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie w województwie łódzkim wchodzi 62-letni Leszek G. Nikt nie przypuszcza, że jego wizyta będzie miała tak tragiczny finał.

- Przyszedł interesant z nastawieniem, żeby zrobić zamach, po prostu zamach terrorystyczny. Nie wiem, co to się paliło, nie było widać nic, czarna ściana. Jedna pracownica GOPS-u zginęła na miejscu, druga jest bardzo ciężko poparzona, uciekała przez ogień, przewróciła się na schodach – opowiada Jerzy Stankiewicz, wójt gminy Maków.

- Wspaniała kobieta zginęła, dwoje dzieci osierociła, spaliła się żywcem. Ona dwóch chłopców sama wychowywała. Dziś są oni sierotami przez takiego drania – mówi mieszkanka Makowa.

- Trzy osoby znajdowały się na dachu budynku, same uciekły z ośrodka. Jedna osoba nieprzytomna leżała na schodach – dodaje Michał Niedbała ze Straży Pożarnej.

Nikt nie ma już wątpliwości, że Leszek G. przyszedł do Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej z zamiarem podpalenia. Z relacji świadków wynika, że od jakiegoś czasu obserwował budynek GOPS-u.

- Od dwóch tygodni wieczorami tu przychodził. Stał i się patrzył i nic się nie odzywał – usłyszeliśmy od mieszkanek Makowa.

- Wszedł do pokoju, polał kobiety benzyną, a następnie podpalił. Przytrzymywał też drzwi, by ofiary nie wydostały się na zewnątrz – informuje Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.

Z pozoru spokojny, zwyczajny mężczyzna. Niewielu spośród mieszkańców Makowa podejrzewałoby Leszka G. o posunięcie się do tak desperackiego czynu.

- On nie wyglądał na jakiegoś takiego, co by się odgrażał, dlatego jestem w szoku, jak mógł – mówi Jerzy Stankiewicz, wójt Makowa.

- Od dziecka go praktycznie znałem. Kiedyś to potrafił wypić i taki wariat. Ale że do takiego stopnia się dopuścił, no nie pomyślałbym – dodaje mieszkaniec Makowa.

Mieszkańcami  wstrząsnęła poniedziałkowa tragedia. Nikt nie może zrozumieć motywów działania Leszka G. W jego obronie nie staje nawet rodzony brat.

- On leczył się psychiatrycznie. Myślę, że coś tam mu odbiło. Upierdliwy był i gotowa sprawa. Nie żałuję go. Jak sobie taką drogę wybrał, to trudno się mówi – mówi brat Leszka G.

- Te osoby, które zajmowały się świadczeniami, to jedna nie żyje, druga jest w ciężkim stanie, a trzecia jest w tak złym stanie psychicznym, że powiedziała, że nie chce wracać do pracy. My prowadziliśmy urząd bardzo otwarty. U mnie nadal będzie otwarty, natomiast myślę, że GOPS już nie. Po tej tragedii trzeba wyciągnąć wnioski – podsumowuje Jerzy Stankiewicz, wójt gminy Maków.

Leszek G. usłyszał zarzuty: zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, usiłowania zabójstwa  oraz spowodowania pożaru zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób. Mężczyzna zeznał, że dwukrotnie wnioskował o umieszczenie go w domu pomocy społecznej. GOPS dwukrotnie odmówił. Grozi mu dożywocie. *

* skrót materiału

Reporterka: Dominika Grabowska

dgrabowska@polsat.com.pl