„Było dobrze dopóki nie przepisała mieszkania”

Tajemnicza śmierć w mieszkaniu w Międzylesiu w Warszawie. 86-letnia Helena Miąsek została znaleziona martwa z raną głowy. Prokuratura bada, czy zginęła od zewnętrznego urazu. Kobieta przepisała swoje mieszkanie synowi w zamian za dożywotnią opiekę. Przed śmiercią walczyła w sądzie o unieważnienie umowy. Czuła się prześladowana przez wnuczkę i jej męża, z którymi mieszkała.

86-letnia Helena Miąsek zmarła 5 listopada 2014 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Znalazła ją córka Maria Latos, która przyjechała zabrać matkę do lekarza.

- Zastałam mamę na podłodze, opartą plecami o regał, głowę miała spuszczoną. Miała rozciętą głowę. Ja tego nie widziałam, dopiero jak  przyjechał lekarz pogotowia i podniósł jej głowę to powiedział: przecież ona jest uderzona – opowiada Maria Latos.

- Postępowanie jest w toku, jeszcze nie mamy wszystkich ustaleń. Przeprowadzona została sekcja zwłok, biegły wstępnie stwierdził, że do śmierci nie doszło z zewnętrznego urazu, ale zaznaczam, że jest to wstępny protokół – informuje Renata Mazur z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.

W 2007 roku pani Helena zachorowała na nowotwór. Wtedy przepisała 54-metrowe mieszkanie synowi w zamiana za dożywotnią opiekę. Ten po podpisaniu formalności wyprowadził się z mieszkania. Z babcią zamieszkała wnuczka z mężem. Ich relacje układały się bardzo źle.

- Właśnie ta wnuczka, która została później tylko z mamą, była przez mamę najbardziej chyba kochaną. I ta wnuczka dała mamie najbardziej w kość. Mama niedowidziała, niedosłyszała. Kiedyś robiąc sobie jedzenie nakruszyła, a wnuczka pozbierała to i wrzuciła jej do pokoju mówiąc: niech się nauczy sprzątać – twierdzi Teresa Szuppe, młodsza córka pani Heleny.

- Ona mówiła, że dopóki mieszkania nie przepisała, to było wszystko dobrze. Później bardzo się skarżyła na Malwinkę i jej męża. Popychali ją, ubliżali, nieraz szarpali, bo przeszkadzała im – dodaje  Jadwiga Kalinowska, przyjaciółka pani Heleny.

- Rodzina miała założoną niebieską kartę i rzeczywiście, może nie bardzo częsta, ale policja gościła w tym domu – informuje Renata Mazur z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.

Staruszka kilkakrotnie składała w prokuraturze zawiadomienia o przemocy. Wszystkie zostały umorzone. Dwa razy chciała sądownie cofnąć dożywocie synowi, który, jak twierdziła,  nie opiekował się nią. Sąd nie dawał wiary jej zeznaniom. Sprawy umarzano. Syn kobiety nie zgodził się na rozmowę z nami.

- Sam fakt, że dana osoba nie wykonuje umowy dożywocia, to jeszcze za mało, żeby taką umowę rozwiązać. Tutaj muszą ze strony osoby obdarowanej być podejmowane działania nacechowane złą wola, musi być agresja – tłumaczy Marcin Łochowski z Sądu Okręgowego dla Warszawy-Pragi.

- Po umorzeniu tej pierwszej sprawy działo się jeszcze gorzej – twierdzi Maria Latos, starsza córka pani Heleny.

Helena Miąsek złożyła apelację od wyroku sądu we wrześniu. Na początku listopada już nie żyła. Zostawiła testament, w którym mieszkanie warte około 300 tys. zł zapisała córkom.

- Jeżeliby się tak zdarzyło, że sąd jednak podjąłby taką decyzję o rozwiązaniu umowy dożywocia, to dopiero wówczas pozostawałaby kwestia, co dalej powinno się  z tym mieszkaniem stać. Tylko w  tym wypadku ten testament byłby skuteczny – wyjaśnia Marcin Łochowski z Sądu Okręgowego dla Warszawy-Pragi.

- Mama przeszła gehennę w czasie wojny,  a później u siebie w domu, jak przekazała mieszkanie – rozpacza Teresa Szuppe, młodsza córka pani Heleny.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Pietkiewicz

mpietkiewicz@polsat.com.pl