„Prostytutka, łajza bez szkoły” - ofiara stalkera
Okna mieszkania oblewane farbą lub fekaliami, wybita szyba i szkalujące plakaty rozwieszane w mieście. Dorota Chojnacka ze Stargardu Szczecińskiego twierdzi, że od czterech lat jest nękana przez dawnego znajomego – Krzysztofa D. Z plakatów dowiaduje się m.in., że zabiła własne dziecko, jest szmatą i prostytuuje swoje dzieci. Policja starkingu w tym wszystkim nie widzi.
W języku angielskim stalker oznacza łowcę. Myśliwego, który wytrwale tropi swoją zwierzynę. Śledzi każdy jej ruch, powoli osacza.
- Krzysztof D. nęka mnie już 4 lata. Tu na zdjęciu widać, jak stoi przed domem. W jednej ręce trzyma kamień, a w drugiej telefon. Wszystko się zaczęło w 2010 roku, gdy mieszkałam w centrum socjalnym Caritas. Uciekłam tam przed wcześniejszym partnerem. Tam właśnie poznałam Krzysztofa – opowiada Dorota Chojnacka.
- To jest prostytutka, normalna łajza bez szkoły, bez niczego! Przecież to jest wartość rynkowa zero – mówi o pani Dorocie Krzysztof D.
Pani Dorota ma 30 lat. Mieszka w Stargardzie Szczecińskim. Jest sprzątaczką. Ma męża i troje dzieci. Jak twierdzi, od czterech lat w jej życiu stale jednak gości ktoś jeszcze: 54 – letni Krzysztof D., bezrobotny kawaler, również mieszkaniec Stargardu.
- Zaoferował, że może się popytać gdzieś o pracę dla mnie. Dlatego dałam mu swój numer telefonu. A on po pewnym czasie zaczął być nachalny – twierdzi pani Dorota.
To fragment listu Krzysztofa D.:
„Dorotka. Czekałem na Ciebie przed wieżowcem na Sienkiewicza. Wypisuję do Ciebie jak kretyn, a być może Ty masz wszystko w nosie. Dzwoniłem do swojej kuzynki w Niemczech, aby przygotowała dla Ciebie jakieś nowe, ładne ubrania. Nawet nie wiem, jaki masz rozmiar spodni?”
- Ja byłem wspaniały! Ja byłem niesamowity gość dla niej – mówi Krzysztof D.
Tak sprawę widzi pani Dorota: „W SMS-ach pisał, że jestem miła, że fajnie się ze mną pisze, że jestem osobą inteligentną. W końcu mi zaproponował, że chociaż raz chciałby się ze mną spotkać i ze mną przespać” – opowiada kobieta.
To kolejny fragment listu Krzysztofa D.:
„Nie mam z Tobą kontaktu, nawet się nie odzywasz. Czy naprawdę jestem aż taki zły? Fatalnie się z tym czuję, totalnie jestem głupi, tym bardziej, że moje słowa masz w nosie. Ja naprawdę chciałbym zrobić dla Ciebie coś dobrego.”
- Codziennie o godzinie 7 rano szłam drogą, a on nagle z innej drogi się zjawiał. Zawsze musiał mnie spotkać – mówi pani Dorota.
Mówi Krzysztof D.: To jest idiotyzm! To ja nie mam prawa do miasta iść? Nie mam prawa jechać do miasta? Przecież to jakaś herezja jest! Ja się brzydzę, rozumie pan? Ja mam do nich obrzydzenie!
Reporter: Jeżeli ona jest taka zła, to czemu pan się w niej zakochał?
Krzysztof D.: To było dawno i nieprawda! Ja chcę zapomnieć o tym!
To kolejny fragment listu Krzysztofa D.:
„Dorota. Jak ty wyglądasz? Czy naprawdę się nie wstydzisz wychodzić do ludzi na ulicę w tych szmatach? (…) Totalnie powaliło cię i teraz absolutnie się nie dziwię, że zadajesz się ze zboczeńcami. (…) Tylko dzieciom robisz krzywdę, bo tylko przez ciebie mają zasrane dzieciństwo i przyszłość. (…) zarozumiała niedorajda, patologia pedofilna. Nie masz wstydu ani ambicji.”
- Większość stalkerów ma taki rodzaj huśtawek nastrojów. Między miłością a nienawiścią jest u nich bardzo mała granica, to jest bardzo płynne. Im bardziej jest to agresywne, im więcej zawiera wprost sformułowanych gróźb, tym bardziej może to zwiększać poczucie zagrożenia – tłumaczy Jan Gołębiowski z Centrum Psychologii Kryminalnej.
W 2011 roku pani Dorocie przyznano socjalne mieszkanie. Dwa lata później wyszła ponownie za mąż. Na świat przyszło dziecko. Jednak kontakty z Krzysztofem D. wcale się nie skończyły. Wręcz przeciwnie. Teraz kobieta przeszła w kolejny etap.
- Powsadzał zapałki z zamek w drzwiach. Minęło kilka dni i się zaczęły pojawiać ogłoszenia, że jestem prostytutką, były w nich moje dane, mój numer telefonu - mówi pani Dorota, a jej mąż dodaje: „Na mieście wisiały plakaty, że to pedofilska melina, że kazirodztwo, a teraz zaczęło się właśnie, że żona zabiła jakieś dziecko”.
- Jakie plakaty? Ja nic nie wieszam! Ja nie chcę mieć nic do czynienia, chcę zapomnieć o tym. To jest dno! – twierdzo Krzysztof D.
- Okno od ulicy jest najczęściej brudzone. Potrafi być 2-3 dni z rzędu brudzone, a potem jest tydzień spokoju. Farba w pewnym momencie już przestała mu wystarczać. Drugie okno zostało wybite. Kamień wylądował 10-15 cm od głowy dziecka – opowiada kobieta.
- Teraz idzie farba w ruch. Wcześniej były fekalia – dodaje mąż pani Doroty.
Reporter: Po co pan im wybił szybę w mieszkaniu?
Krzysztof D.: Bo widziałem, jak naćpany, takie wąsy miał niby, on sobie siedzi, spodnie opuszczone, a ona mu „l…” robi! Dziecko takie małe, no, wie pan co?
Reporter: Coś takiego przez okno pan zobaczył?
Krzysztof D.: Gdzie przez okno? W domu byłem! Bo ona mnie wpuściła.
Reporter: W aktach jest coś innego.
Krzysztof D.: Bo tego nie powiedziałem, bo się wstydzę, rozumie pan? To jest wstyd.
Policjantom udało się schwytać Krzysztofa D. już kilkanaście minut po wybiciu szyby. Przyznał się do winy. Powiedział, że powodem agresji była niespełniona miłość. Sprawę zakwalifikowano jako wykroczenie. Sąd skazał mężczyznę na grzywnę w wysokości 510 złotych. Potem wszystko zaczęło się jednak od nowa.
- Zaczął grozić, że mnie zabije. Coś było też na temat moich dzieci, że je zabije, że nas spali – mówi pani Dorota.
- Mężczyzna został tymczasowo aresztowany, przyznał się do zarzucanych mu czynów, wskazując jednak, że nie miał zamiaru zrealizować kierowanych przez siebie gróźb – informuje Małgorzata Wojciechowska z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
- Zaproponował dla siebie 10 miesięcy pozbawienia wolności, co jawi się w połączeniu z jego poprzednią niekaralnością, jako kara surowa – dodaje Michał Tomala z Sądu Okręgowego w Szczecinie.
W lutym 2013 roku Krzysztof D. wyszedł na wolność. Koszmar pani Doroty niemal natychmiast powrócił. Znów pojawiły się ogłoszenia i farba na oknach. Tym razem zgłoszenia na policję przestały jednak dawać jakiekolwiek efekty. Co więcej, zdaniem policjantów nie ma nawet mowy o żadnym stalkingu.
- Rozmawiałem z dzielnicowym, to zaczął mi ręce rozkładać, że on wie doskonale, że to on, ale nic nie może zrobić. Za każdym razem sprawa jest umarzana po dwóch tygodniach z powodu braku dowodów – opowiada mąż pani Doroty.
Reporter: Czy pan kiedykolwiek wywieszał te plakaty na jej temat?
Krzysztof D.: Jakie plakaty?
Reporter: Z jej imieniem, nazwiskiem…
Krzysztof D.: Nie.
Reporter: Że to jest melina pedofilska.
Krzysztof D.: Nie.
Reporter: Oblał pan kiedykolwiek roletę, okno farbą, fekaliami?
Krzysztof D.: To było dawno! Ale to przypadkowo było, bo znalazłem tę farbę pod oknem.
- Ostatnim razem powiedział do mnie, że niedługo to się wszystko skończy – mówi pani Dorota.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski