Wyrok ze skarbówki. 300 zł na życie

Państwo Jasiewiczowie skorzystali z prawa do tzw. ulgi meldunkowej i nie zapłacili podatku od sprzedaży mieszkania. Po 2,5 roku o pieniądze upomniała się skarbówka, bo emeryci nie wypełnili stosownego dokumentu. Państwo Jasiewiczowie twierdzą, że o takiej konieczności nikt w urzędzie ich nie poinformował.

Państwo Jasiewiczowie mieszkali w bloku w Gdyni 32 lata. W 2007 roku wykupili mieszkanie na własność, a dwa lata później postanowili je sprzedać.

- Sprzedałam to mieszkanie we wrześniu 2009 roku i zaczęliśmy budowę domu – opowiada pani Helena.
Ponieważ Jasiewiczowie byli zameldowani dłużej niż 12 miesięcy, przysługiwała im tak zwana ulga meldunkowa. Prosto od notariusza pani Helena pojechała do urzędu skarbowego.

- Zapytałam jednej z pań, czy muszę coś załatwić u nich, bo sprzedałam mieszkanie, które nabyłam w 2007 roku i wszystko przeznaczam na budowę domu. Pani odpowiedziała, że mam ulgę meldunkową i nic nie muszę robić – twierdzi pani Helena.

Po dwóch i pół roku od sprzedaży mieszkania do Jasiewiczów zadzwonił urzędnik z Urzędu Skarbowego w Pucku. Poinformował ich, że mają do zapłacenia prawie 60 tysięcy złotych, bo po sprzedaży mieszkania nie złożyli w urzędzie oświadczenia, że mają prawo do ulgi.

- Pani w urzędzie skarbowym powinna mi podać dokument do wypełnienia, że spełniam warunki ulgi meldunkowej, że byłam zameldowana w tym mieszkaniu dłużej niż 12 miesięcy. Po dwóch i pół roku kazano mi wskazać osobę, z którą rozmawiałam, podać nazwisko. To jest nierealne – mówi pani Helena.

- Za to, że nie złożyli jednego oświadczenia, które nie zmieniało stanu faktycznego, zostali potraktowani bardzo surowo, jak osoba, która chciała oszukać urząd skarbowy. Jest coś takiego jak ważny interes podatnika i dyrektor urzędu skarbowego może umorzyć należność, albo jej część – komentuje Katarzyna Wojtkowska z Gazety Wyborczej Trójmiasto.

Jasiewiczowie próbowali wyjaśniać urzędnikom całą sytuację, ale to nie pomogło. Urzędnicy nie zgodzili się na korektę ani umorzenie należności.

- Zabierają nam obecnie około 700 zł miesięcznie z emerytur, a na życie zostaje 300 zł po opłaceniu rachunków – mówi pani Helena.

Nie pomogły odwołania do Izby Skarbowej ani prośby o rozłożenie należności na raty. Odpowiedź zawsze jest ta sama.

- Takie jest prawo w Polsce. Skarb państwa potrzebuje ściągać pieniądze od emerytów. Bogaci ludzie mają adwokatów, oni się wybronią, a biedny człowiek się nie wybroni – rozpacza pani Helena.

Naczelnik Urzędu Skarbowego w Pucku nie zgodził się na spotkanie. W Izbie Skarbowej w Gdańsku odbyła się konferencja prasowa, gdzie urzędnicy, zasłaniając się tajemnicą skarbową, nie chcieli odpowiadać na żadne pytania dotyczące sprawy państwa Jasiewiczów.

- Nikt nam nie udziela informacji. Zostaliśmy ukarani za niewinność. Proszę nam wyjaśnić naszą sytuację – mówił do urzędników Andrzej Jasiewicz.

- Szanowny panie, takie są przepisy w tym kraju. Nie możemy rozmawiać o sprawach indywidualnych podatników – odpowiedziała Barbara Szalińska, rzecznik Izby Skarbowej w Gdańsku.

Kiedy padły niewygodne dla urzędników pytania, ci po prostu opuścili salę. Państwo Jasiewiczowie nie dowiedzieli się niczego o swojej sytuacji. Są oburzeni.

- Tak nas traktuje Urząd Skarbowy w Pucku, tak nam Izba Skarbowa odpowiada. Gdzie mamy się odwołać? Mamy umrzeć? Za 300 złotych nie da się żyć – rozpacza pani Helena.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl