Umiera na raka – wini lekarkę

Leonida Solecka przez rok chodziła do przychodni w Skaryszewie, uskarżając się na ból w okolicy nerek i opuchnięte nogi. Doktor Małgorzata J. zapewniała, że to nic poważnego. Po roku okazało się, że pani Leonida ma guza nerki z przerzutami do płuc i na jakiekolwiek leczenie jest już za późno.

Pani Leonida zgłosiła się do lekarza pierwszego kontaktu w połowie 2013 roku. Miała wówczas 56 lat.

- Odpowiedź była taka, że ponieważ żona ma cukrzycę, nadciśnienie, problemy z kręgosłupem, to ma tak prawo być. Ból pojawiał się z prawej strony, w plecach, puchły nogi. Pani doktor nie pochyliła się w kierunku zbadania nerek czy też przekazania żony do specjalisty. Sprawa zaczęła nabierać tempa w 2014 roku – opowiada Krzysztof Solecki.

Pani Leonida z dnia na dzień czuła się coraz słabsza. Pani doktor, a zarazem dyrektor przychodni, uparcie twierdziła, że kobieta wyolbrzymia swoje problemy. Do czasu, gdy w sierpniu 2014 roku pani Leonida w końcu, po ponad roku otrzymała od niej skierowanie na badania.

- W szpitalu w Iłży wykonano żonie badanie USG, które wykazało guz na nerce. Żeby mieć bardziej szczegółowy obraz, skierowano żonę na badanie tomografem. Wówczas okazało się, że jest guz nerki z przerzutami do płuc. Po nieudanej biopsji z płuc igłą, zrobiono badanie wideotorakoskopii. Po nim doktor zapisał, że niestety została żonie tylko opieka paliatywna, wydał wyrok – opowiada pan Krzysztof.

- Być może życie tej kobiety mogło uratować zwykłe, powszechne badanie USG, które by wykryło guza we wczesnym stadium. Wtedy szanse byłyby z pewnością większe – mówi Angelina Kosiek, dziennikarka Gazety Wyborczej.

Próbowaliśmy porozmawiać z doktor Małgorzatą J. o tym, co spowodowało, że zbagatelizowała objawy choroby nowotworowej u pani Leonidy? Nie zastaliśmy lekarki w pracy. Jej mąż powiedział, że jest chora i nie będzie z nami rozmawiać. 

- Jeżeli kobieta chodziła do lekarza przez rok i cały czas słyszała, że czuje się źle, ponieważ cierpi na choroby przewlekłe, to można pomyśleć, że lekarz pierwszego kontaktu nie dopełnił swoich obowiązków. Nie zrobił wszystkiego, co było w jego mocy – uważa Angelina Kosiek, dziennikarka Gazety Wyborczej.

Podczas realizacji reportażu, do pani Leonidy przyjechała pielęgniarka i lekarz z tej samej przychodni w Skaryszewie, gdzie leczy doktor Małgorzata J. Zapytaliśmy kobiety o opinię przebiegu leczenia kobiety.

Reporterka: Co by było, gdyby rozpoznanie nastąpiło wcześniej?
Pielęgniarka: Być może i pani nosi w sobie jakieś zalążki nowotworu.
Reporterka: Tylko ja na razie nie odczuwam żadnych bóli, a pani Leonida je zgłaszała…
Pielęgniarka: Nie wiem, nie było mnie przy tym..

Pani Leonidzie odebrano szansę na podjęcie leczenia nowotworu. Po wielu wycieńczających badaniach w Świętokrzyskim Centrum Onkologii w Kielcach, nie zdecydowano się na podjęcie chemioterapii. Mąż pani Leonidy zrezygnował z pracy, by opiekować się żoną, objętą opieką domowego hospicjum.

- Musiałem zrezygnować z pracy, mało tego, żona uruchomiła firmę i wszystko upadło. Samochody w leasingu zostały zabrane, zostały wielkie długi. Ja mam tak zwany swój plan. Jeżeli przyjdzie taki moment, że będę musiał go zrealizować, to go zrealizuję. Kiedy są takie sytuacje, musimy pozostać razem do końca. Mój ból jest może inny, niż ból żony, ale proszę mi wierzyć, też jest nie do zniesienia – podsumowuje pan Krzysztof.*

* skrót materiału

Reporterka: Klaudia Szumielewicz

kszumielewicz@polsat.com.pl