Braci nie zobaczy. Podejrzana adopcja

Adopcja miała być tylko formalnością. Państwo Niełacni przywitali na świecie Adasia, jak członka swojej rodziny. Mieli pierwszeństwo przy jego adopcji, bo wychowują jego dwóch biologicznych braci. Niestety, Adaś nie zobaczył rodzeństwa. Trafił do zupełnie innej rodziny. Państwo Niełacni twierdzą, że to wina dyrektor ośrodka adopcyjnego w Kaliszu.

Dom państwa Niełacnych z Ostrzeszowa tętni życiem. Pani Katarzyna i pan Mirosław są rodzicami trojga dzieci. Decyzję o adopcji podjęli 10 lat temu, kiedy okazało się, że nie będą mieć własnych dzieci.

- Normalnie kobieta jest w 9. miesięcu w ciąży, w przypadku adopcji jest tak, że miłość pojawia się w trybie natychmiastowym. To jest miłość do dziecka od pierwszego wejrzenia – opowiada pan Mirosław.

- Dzieci wiedzą, że urodziła je inna pani, że rodzice nie mieli pieniążków, dlatego zostawili je w szpitalu, a my je chcieliśmy i bardzo je kochamy – dodaje pani Katarzyna.

Najpierw w 2006 roku do państwa Niełacnych trafił Miłosz. Miał wtedy 10 dni. Trzy lata później w rodzinie pani Katarzyny i pana Mirosława pojawił się biologiczny brat ich synka – Alan. W zeszłym roku do rodziny dołączyła niespokrewniona z chłopcami Maja.

W zeszłym roku Niełacni złożyli do ośrodka adopcyjnego w Kaliszu oświadczenie, że jeśli w biologicznej rodzinie ich synów urodzi się kolejne dziecko, to także chcą je adoptować. 9 grudnia 2014 roku zadzwoniła do nich pracownica ośrodka.

- Był telefon, że urodził się braciszek biologiczny naszych chłopców. Umówiliśmy się na następny dzień, 10 grudnia na wizytę w szpitalu – mówi pani Katarzyna.

Niełacni byli pewni, że nowo narodzony chłopiec trafi do nich, bo zgodnie z prawem to oni mają pierwszeństwo przy adopcji kolejnego dziecka z tej samej rodziny. Powiedzieli swoim dzieciom, że będą miały brata.

Jednak sprawa zaczęła przybierać nieoczekiwany obrót. Prosto ze szpitala państwo Niełacni chcieli pojechać do ośrodka adopcyjnego, żeby podpisać dokumenty potrzebne do sądu, tak jak przy poprzednich adopcjach. Ale, jak twierdzą, dyrektorka ośrodka zaczęła zachowywać się dziwnie.

- Po wyjściu ze szpitala chcieliśmy napisać wniosek do sądu, ale pani dyrektor powiedziała, że nie ma czasu. Umówiła się z nami na piątek – opowiada pani Katarzyna.

- W piątek wyjeżdżaliśmy już do Kalisza, kiedy zadzwoniła pani dyrektor i powiedziała, że nie ma czasu na spotkanie – mówi pan Mirosław.

- W poniedziałek pani dyrektor powiedziała, że jest problem, bo jest druga chętna rodzina i nie będzie łatwo. Pytała czy nie chcemy zrezygnować – dodaje pani Katarzyna.

Po dwóch dniach okazało się, że odbyła się rozprawa i sąd przyznał dziecko innej rodzinie. Okazało sie także, że sąd nawet nie wiedział , że istnieje rodzina Niełacnych, która chce chłopca adoptować.

- Pani dyrektor zaniosła pismo 16 grudnia, ale do sądu przy Alei Wolności, a sąd rodzinny jest przy ulicy Asnyka, więc pismo na Asnyka trafiło 17 grudnia. Wtedy był wyrok przesądzający dziecko dla tamtej rodziny. To niemożliwe, by pani dyrektor nie wiedziała, do jakiego sądu się składa wniosek. Nie pracuje tam od miesiąca – mówi pani Katarzyna.

Chłopiec decyzją sądu trafił do rodziny zastępczej państwa T. z okolic Pleszewa. Obecni opiekunowie dziecka nie chcieli z nami rozmawiać.

- Prezes sądu Katarzyna Mituta powiedziała nam, że jest jej bardzo przykro, ale nasze dokumenty wpłynęły dzień po rozpatrzeniu sprawy. To nie jest duży sąd, jest dwóch sędziów rodzinnych. Gdyby chociaż był telefon, cała procedura by inaczej przebiegła – opowiada pan Mirosław. 

Dyrektorka ośrodka adopcyjnego w Kaliszu nie zgodziła się na rozmowę przed kamerą. Twierdzi, ze wszystko odbyło się zgodnie z prawem.

- Sprawy toczyły się zgodnie z procedurami. Rodzina tak naprawdę mówi, co chce. Sprawa jest w sądzie. Przez telewizję nie możemy wyjaśniać tej sprawy – powiedziała dyrektorka ośrodka adopcyjnego w Kaliszu.

- Rodzina, przygotowując się do złożenia dokumentów adopcyjnych, musi złożyć m.in. akt małżeństwa.  Państwo T. zaczęli zbierać te dokumenty dzień przed narodzinami chłopca – mówi Bożena Łojko z fundacji Zerwane Więzi

Dotarliśmy do matki biologicznej synów państwa Niełacnych. Kobieta twierdzi, że w ogóle nie wiedziała, że pani Katarzyna i pan Mirosław chcą adoptować jej kolejne dziecko.

- Mi się wydaje, że zawiniła tylko pani ordynator, bo ona przyszła i powiedziała, że już ma rodzinę. Ja się cieszyłam, że ktoś to dziecko chce. Mi nikt nie powiedział, że rodzina, która ma moje dzieci, chce kolejne. Rodzina  T. była u mnie w domu – mówi kobieta.

Kto podał rodzinie T. adres biologicznej rodziny chłopca? Nie wiadomo. Być może wyjaśni to prokuratura, która już zajęła się sprawą.

- Możliwe jest rozważenie czynu polegającego na organizowaniu nielegalnych adopcji. Przepis mówi o odpowiedzialności za udział w organizowaniu adopcji wbrew przepisom ustawy, w zamian za osiągnięcie korzyści majątkowych – informuje Janusz Walczak z Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim.

O tym, w której rodzinie ostatecznie będzie się wychowywał brat Miłosza i Alana zdecyduje sąd. Państwo Niełacni mają nadzieję, że rodzeństwo będzie mogło dorastać razem.

- Walczymy, bo to jest brat biologiczny naszych synów. Chcemy, żeby rodzeństwo wychowywało się razem. I tak te dzieci są pokrzywdzone przez los – podsumowuje pani Katarzyna.*

* skrót materiału

Reporterka: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl