Podróż w nieznane z firmą przewozową Arkadiusza Z.

Waldemar Chodkowski zapłacił 100 funtów za przejazd busem z angielskiego Norwich do Olsztyna. Wysiadł zrozpaczony w Berlinie, bo dowiedział się, że bus do Olsztynia nie jedzie! To nie jedyna osoba, która z przerażeniem wspomina kontakt z firmą przewozową Arkadiusza Z.

Waldemar Chodkowski ma 65 lat. Od kilku lat mieszka w Anglii. Ponieważ miał tam wypadek – uszkodził kręgosłup – w listopadzie ubiegłego roku postanowił wrócić do rodzinnego Olsztyna. Trafił na firmę przewozową Arkadiusza Z.

- Pan mi powiedział, że zabierze mnie od domu do domu. Wysłałem SMS-a, że potwierdzam, podałem mój adres i tak się to zaczęło – opowiada pan Waldemar.

Koszt podróży – 100 funtów. Miało być przyjemnie, sprawnie i komfortowo. Zdaniem pana Waldemara było zupełnie inaczej.

- To była droga przez mękę. Z Francji do Holandii przez Belgię holowali busa, więc to była szarpanina. Postanowiłem nagrywać, kiedy zobaczyłem, jak kierowca prowadzi samochód. W jednej ręce trzyma telefon, drugą ręką ustawiał nawigację, więc kierownicę, samochód prowadzi chyba brzuchem – opowiada pan Waldemar.

Ale najgorsze miało dopiero nadejść. O drugiej w nocy, w Holandii pan Waldemar zapytał, kiedy będą w Olsztynie. Odpowiedź mocno go zszokowała.

- Do jakiego Olsztyna, czy pan niepoważny jest? Ja mogę pana gdzieś na dworzec, do jakiegoś pociągu do Olsztyna wsadzić, ale w życiu nie do Olsztyna. My do Olsztyna nie jeździmy. Obrabiamy tylko dół Polski. Gdzie przez Olsztyn? Jak tam w życiu nie byliśmy i w życiu tam nie będziemy, to jest jakieś nieporozumienie – powiedział kierowca busa.

- Próbowałem dzwonić, ale nikt nie odbierał w biurze. Wysłałem SMS-a do pana Arkadiusza, że zamawiałem do Olsztyna, że jestem zrozpaczony i nie wiem, co robić. Żadnej odpowiedzi. Miałem przy sobie tylko 50 zł polskich, więc co miałem robić? Całe szczęście, że mam w Berlinie syna – relacjonuje pan Waldemar. 

Mężczyzna wysiadł w Berlinie i został u syna. Stamtąd na własny koszt wrócił następnego dnia do Polski. Jeszcze z Berlina dodzwonił się do Arkadiusza Z. Dowiedział się, że właściciel firmy miał na jego podróż pewien alternatywny pomysł… To fragment tej rozmowy:

Arkadiusz Z.: Ja miałem dla pana nie z Berlina, tylko z Rzeszowa transport do Olsztyna.
Pan Waldemar: Proszę pana, z jakiego Rzeszowa? To jak „wstąpił do piekieł, po drodze mu było?”
Arkadiusz Z.: Ale mam takiego przewoźnika, że jedzie z Rzeszowa do Olsztyna i mieli pana tam zawieźć kierowcy, a nie, że pan wysiadł mi w Berlinie.

Dlaczego do Olsztyna przez Rzeszów? Postanowiliśmy zapytać o to samego Arkadiusza Z. Razem z panem Waldemarem pojechaliśmy do siedziby jego firmy w Nieledewie koło Hrubieszowa.

Pan Waldemar: Pan mi powiedział, że pojadę do Rzeszowa, a dopiero z Rzeszowa pan ma jakieś tam znajomości.
Arkadiusz Z.: Drugim busem po przesiadce.
Pan Waldemar: Ale to z Rzeszowa?
Arkadiusz Z.: Proszę pana, my nie jeździmy jak inne firmy, że mamy ludzi do Olsztyna. My mamy ludzi porozrzucanych po Polsce i czasami można przez dół pojechać i też pana zawieziemy.
Reporterka: Czyli to jest loteria? Wsiadam do pana busa, chcę jechać do Olsztyna, ale co będę zwiedzać po drodze, to się okaże, bo nie wiadomo, kto będzie gdzie wysiadał, tak?
Arkadiusz Z.: Tak. I ile będziemy mieli osób. To wszystko musimy porozwozić pod adres.
Reporterka: To niech pan może informuje, że to jest trochę na zasadzie gry losowej, że może bezpośrednio, a może trochę pozwiedzamy?
Arkadiusz Z.: No, ale każdy powinien wiedzieć.

Nie tylko pan Waldemar jest niezadowolony z usług firmy Arkadiusza Z. Pani Katarzyna i pani Ryszarda przebywają obecnie w Anglii. Do jednej zamówiony bus nigdy nie dojechał, druga dla odmiany rozwoziła z kierowcami… paczki. 

- Byłam 100 km od domu w sobotę o godz. 14, a dotarłam w niedzielę o 6 rano. Zrobiłam 1500 km. Byliśmy aż pod Birmingham, oni tam zawozili piwo, papierochy, gdzieś jakiegoś kota zabierali syjamskiego, jeszcze paczki rozwozili. I tak mnie tłukli po tej Anglii w te i z powrotem, po prostu koszmar – opowiada Ryszarda Zank, która jechała z Warszawy do Anglii.

– Na piątek miałam zamówionego busa, ponieważ na poniedziałek miałam interview w Anglii. Bodajże rozmawiałam z właścicielem tej firmy przewozowej. Mówił: proszę być spokojną, właśnie skończyłem rozmowę z jednym z kierowców, jak tylko przekroczy niemiecką granicę, to będzie do pani dzwonił. I do dzisiaj czekam na ten telefon – opowiada Katarzyna Krajewska, która miała jechać z Niemiec do Anglii.*

* skrót materiału

Reporterka: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl