Szpital kontra biedny człowiek

Leczyli rwę kulszową, zmarł na nowotwór. Przemek Smoliński leżał przez ponad rok w szpitalu przy ul. Szaserów w Warszawie, zanim zdiagnozowano, że ma raka. W trakcie leczenia został zarażony gronkowcem, a nowotwór dał przerzuty do płuc. 23-latek zmarł po latach bolesnej walki o życie. Rodzice Przemka toną w długach zaciągniętych na ratowanie syna. Już 8 lat walczą ze szpitalem o odszkodowanie.

- Pamiętam jak on błagał mnie: tato, ratuj mnie! Powietrza mu brakowało, cztery pielęgniarki koło niego biegały, a ja nie mogłem się kręcić. Wziąłem go za rękę i trzymałem dotąd, aż skończył życie. Już zimny był, a jeszcze płakał. Tak chciał żyć – rozpacza Grzegorz Smoliński, ojciec Przemka.

Przemek Smoliński żył 23 lata. Zmarł na raka w hospicjum w Pułtusku. Jego choroba zaczęła się od bólu w nodze. Trafił do Wojskowego Instytutu Medycznego przy ul. Szaserów w Warszawie. Lekarze zdiagnozowali rwę kulszową, leczyli go na nią 15 miesięcy.

- Rok i trzy miesiące był leczony na rwę kulszową. Ten rak był do wyleczenia. Później zaczęła się walka o przetrwanie. Chemia, operacja, chemia, operacja, przerzuty na płuca, na nowo operacja, krwotoki z nogi, bo miał wycięte żyły. Zarażony został gronkowcem złocistym, to się nie chciało goić. I tak to trwało przez cztery lata – opowiada Danuta Smolińska, matka Przemka.

Rodzina Przemka jest biedna. Mieszka we wsi Świercze pod Pułtuskiem. Stąd wszędzie jest daleko. Przemek z otwartą, niegojącą się raną w udzie został wypisany do domu. Aby go ratować rodzice, babcia i siostra zadłużyli się.

- Środki opatrunkowe nie są refundowane, a on miał w nodze taką ranę, że można było dwie ręce wsadzić. Ksiądz zaczął mi tłumaczyć, coś tam po swojemu, że kogo pan Bóg miłuje, tego krzyżykiem częstuje. To mu odpowiedziałam, że nich idzie w jasną cholerę, że jeżeli Bóg ma mnie kochać w ten sposób, to niech zapomni na jakiś czas, że ja istnieję – opowiada pani Dorota, matka Przemka.

- Myśmy oszukali syna, że nie ma miejsca na onkologii, a oni już go nie chcieli tam leczyć – mówi pan Grzegorz.

Przemek zmarł w maju 2007 roku, rodzina została z długami. Dzisiaj pani Danuta i pan Grzegorz muszą je spłacać. Zatrudnieni są w ochronie. Ich zadłużenie wynosi około 80 tys. zł. Końca rat nie widać.

- Wzięłam w jednym parabanku 3 000 zł pożyczkę. Nie spłaciłam jednej raty, to momentalnie założyli sprawę, komornik. Zgarnęli z mojej wypłaty 15 tys. zł, plus to co już spłaciłam. Mąż później wziął pożyczkę, żeby spłacić tego komornika. Wziął 40 tys. zł, już spłacamy ją trzeci rok i nadal jest ponad 40 tys. zł do spłacenia. Chcielibyśmy postawić Przemkowi pomnik - mówi pani Danuta.
 

Przemek przed śmiercią wytoczył sprawę o 65 tys. zł odszkodowania. Zmarł w czasie procesu, ale sąd przyznał pieniądze rodzinie. Niestety, szpital odwołał się do sądu apelacyjnego. Jeśli nawet rodzina wygra prawomocnie odszkodowanie, to i tak nie pokryje to ich długów. To fragment oświadczenia Wojskowego Instytutu Medycznego przy ul. Szaserów w Warszawie.

„Przedstawiciele szpitala są zobowiązani prawnie do wykorzystania dostępnych przepisami możliwości, w celu dbania o funkcjonowanie szpitala. Kiedy zapadnie prawomocny wyrok, WIM wykona decyzję sądu.”

- Oni się po prostu wstydzą, że taki moloch jak ten szpital, przegrał sprawę z takim prostym, biednym człowiekiem – mówi pan Grzegorz.

- Mnie by było chyba najlepiej położyć się tam koło Przemka. To nie jest życie, tylko wegetacja. Tylko praca, dom, praca dom – podsumowuje pani Dorota.*

* skrót materiału

Reporterka: Małgorzata Pietkiewicz

mpietkiewicz@polsat.com.pl