16 lat czekali na pogrzeb
Udało się sprowadzić do Polski szczątki trojga Polaków, którzy zaginęli w Holandii 16 lat temu. Niedawno odnaleziono ich w samochodzie, na dnie rzeki Ren. Dzięki Interwencji, holenderskie władze zgodziły się pokryć koszty transportu szczątków do kraju. Po 16 latach rodziny mogły w końcu pochować bliskich.
Jos Mahler, Marzanna Łapa, Robert Świniarski i Paweł Lach – paczka przyjaciół. Wszyscy zaginęli w Arnhem w Holandii 16 lat temu. Razem bawili się w polskiej restauracji. Potem razem wsiedli do auta. Chwilę później zniknęli. Sprawa pozostawała nierozwiązana przez 16 lat.
- Pamiętam jak nieżyjący już rzecznik policji mawiał: „Jeśli go znajdziemy, to będzie zupełny przypadek”. W ciągu tych 16 lat z rzeki Ren wyłowiono 30 samochodów – opowiadał Simon Trommel, holenderski dziennikarz, gdy po raz pierwszy opowiadaliśmy tę historię.
31 stycznia tego roku nastąpił wreszcie długo oczekiwany przełom. Podczas poszukiwań innej zaginionej osoby, pies tropiący wskazał w Renie miejsce, w którym mogą znajdować się ludzkie zwłoki.
- Samochód stał na kołach na dnie rzeki. Wyglądał, jakby po prostu tam zaparkował. Na 16 lat – mówił Simon Trommel, holenderski dziennikarz.
- Dziury w czaszkach, urazy kości – niczego takiego nie znaleźliśmy. Możemy śmiało wykluczyć możliwość przestępstwa. To był wypadek, tragiczny wypadek – twierdził Paul Koetsier z policji w Arnhem.
- Prawo jazdy syna w bardzo dobrym stanie i kawalątki paszportu, tylko to się zachowało. Miał to w samochodzie – mówi Anna Markow, matka Pawła Lacha.
- Była bransoletka i szminka, takie podręczne kobiece sprawy – dodaje Marianna Łapa, matka Marzanny Łapy.
Kilka dni temu bliscy Marzanny, Roberta i Pawła pojechali do Holandii, aby odebrać ich szczątki. Po naszej interwencji, holenderskie władze zgodziły się sfinansować wysokie koszty transportu. W miejscu odnalezienia ciał odbyły się żałobne uroczystości. Potem polskim rodzinom pozwolono spotkać się ze zmarłymi po raz ostatni.
- Szczątki mojego syna i Roberta były raczej w całości. Najbardziej smutno było mojej siostry, bo połowę kostek tylko było. W całości ubraliśmy go. Od bucików do krawacika. Włożyłam też nasze zdjęcia, żeby pamiętał. Pożegnałam się, wycałowałam w czaszkę i mogliśmy wyjść. Zamykali już wieka i wynosili do transportu – mówi Anna Markow, matka Pawła Lacha.
Po powrocie do kraju rodziny pochowały swoich bliskich.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski